Sytuacja na rynku pracy wcale nie jest tak dobra jak przedstawiają to media. To prawda, że bezrobocie się u nas zmniejszyło, ale jest to wynik wielu czynników m.in tego, że mnóstwo osób wyjechało do pracy zagranicę, przybyło mnóstwo emigrantów zarobkowych z Ukrainy zasilających nasz rynek pracy. Więc to niskie bezrobocie jest wykreowane zewnętrznie a nie działaniami wewnętrznymi.
Trzeba też zdawać sobie sprawę, że marzeniem Ukraińców nie jest praca w Polsce tylko rynek niemiecki więc tylko jak dostaną zielone światło będą kierować się w tamtą stronę i to nasze chwilowe prosperity się skończy. Słyszałam, że rząd ma pomysł, żeby zalepić tą dziurę Filipińczykami, Hindusami czyli znowu zewnętrzną siłą roboczą, którą można łatwo eksploatować.
A co się dzieje wewnętrznie? Nadal w Polsce są miejsca gdzie to bezrobocie jest bardzo wysokie i sięga powyżej 20%. Cały czas brakuje sensownych rozwiązań dla rodzimych przedsiębiorców a rozdawanie pieniędzy na różne programy „+” potęguje tylko tą sytuację. Za mało inwestuje się w nowe technologie, w efektywną edukację, nadal przedsiębiorca czy podatnik na wejściu traktowany jest jak oszust, rzuca mu się pod nogi kłody tak, że ogólnie jest bardzo trudno utrzymać głowę na powierzchni i prowadzić w Polsce firmę. Główną przeszkodą dla przedsiębiorców są bardzo wysokie koszty pracy, wysokie podatki, ogromnie rozbudowana biurokracja oraz brak odpowiednio wykwalifikowanych pracowników np. bardzo brakuje specjalistów od IT. To powoduje, że firmy nie mogą się rozwijać.
Urzędy Pracy to jakieś relikty przeszłości, które nie wiadomo po co są. Osobiście nie znam nikogo kto by znalazł zatrudnienie przez Urząd Pracy. Jeszcze odnośnie systemu edukacji, który ma przygotowywać ludzi do wejścia na rynek pracy. To też jest klapa. Teraz prawie każdy kończy studia co w efekcie prowadzi do tego, że mamy całe armie ludzi z dyplomami ale często bez konkretnych zdolności czy umiejętności, nieumiejących myśleć niezależnie i krytycznie. To powoduje, że slogany pt. „skończ studia znajdziesz dobrą pracę” są mitem. Edukacja u nas nie nadąża lub nie jest dopasowana do rynku pracy to powoduje, że oczekiwania młodych ludzi są niespełnione a to rodzi ogromną frustrację. A przekwalifikować się jest nie jest prosto.
Mówi się, że w następnych latach ludzie będą kilkakrotnie zmieniać zawód, są na ten temat różne raporty, artykuły ale ja tego u nas nie wiedzę. Brakuje jakiegoś systemowego podejścia do tych przekwalifikowań. Wystarczy popatrzeć na ogłoszenia o pracę. Jest niewiele ogłoszeń elastycznych odnoszących się do zestawów kompetencji w zamian mamy „5 lat na stanowisku kierowniczym, po ekonomii lub zarządzaniu”. Jeśli jesteś osobą w wieku 30+ to oczekują od ciebie paru lat doświadczenia, więc nie ma tu miejsca na to, że „my cię przeszkolimy, wdrożymy w nowe zadania”. Przez co ludzie choć mają obiektywne cechy, kompetencje czy jakieś początkowe i dobrze rokujące umiejętności nie dostają takiej szansy na zmianę i z związku z tym tkwią latami na tych samych stanowiskach.
Sama jestem chyba też ”ofiarą” takiej sytuacji. Jestem event menagerem. Praca jest ogólnie ok, ale po 5 latach chciałabym już robić coś innego, nie chcę już wyjeżdżać tak często, ani pracować wieczorami lub w weekendy. Wysyłam CV w odpowiedzi na ogłoszenia typu koordynator projektu np. edukacyjnego, asystentkę zarządu w różnych firmach i ten odzew jest słaby. Byłam na 7 rozmowach ale nie zostałam przyjęta. Nie otrzymałam żadnego feedbacku więc nie wiem dlaczego tak się stało. Z drugiej strony oferowane zarobki w tych zawodach oscylują pomiędzy 3000 maksymalnie 4000 zł netto więc to jest to mniej niż zarabiam aktualnie. Biorąc pod uwagę jak ten rynek u nas jest skonstruowany wydaje mi się, że powinnam zainwestować w jakieś dobre studia podyplomowe lub bardzo specjalistyczny kurs np. w obszarze grafiki lub zarządzania projektami a potem szukać pracy po znajomości bo wtedy jest szansa, że ktoś mi zaufa bez tych 5 lat doświadczenia.
Ogólnie myślę, że sytuacja na rynku dla osób 30+ (np. ktoś nie trafił ze studiami i chce coś z tym fantem zrobić) a szczególnie 40+ nie jest dobra w kontekście przekwalifikowywania się i budowania second career. Mówi się o uczeniu się przez całe życie, są różne platformy, nawet darmowe kursy ale mam poczucie, że to się dzieje gdzieś indziej, że gdzie indziej jest promowane i doceniane. A szkoda bo to rzesze ludzi stoi w miejscu. Według mnie zdecydowanie brakuje doradztwa w zakresie jak się przekwalifikować, żeby wykonywać satysfakcjonującą pracę i wykorzystywać swoje talenty, jak mądrze wybrać coś z oferty edukacyjnej żeby się sensownie doszkolić. A z drugiej strony na takich pracowników musi być popyt, musiałaby zajść zmiana w podejściu pracodawców w kierunku większej elastyczności.
Był taki moment, że myślałam, żeby przejść na własną działalność gospodarczą ale u nas jest to droga ”impreza”. Po dwóch latach preferencyjnych składek koszty prowadzenia firmy zaczynają się bardzo wysokie. Nie ma praktycznie żadnych ulg, dofinansowań, które pomogłyby rozwijać się takiej działalności. W związku z czym siedzę cicho na etacie, w ramach którego co miesiąc mam zabierane 30% pensji, nie wspominając o tym, że łączny koszt pracodawcy, który mnie zatrudnia wynosi prawie 60%. Mam wrażenie, że ludziom, którzy chcą coś robić, działać, zatrudniać samych siebie czy innych już nawet nie o to chodzi, że się nie pomaga tylko bardzo przeszkadza. Jest to bardzo deprymujące i w gruncie rzeczy druzgocące, że rząd (i poprzedni i ten) w taki sposób traktuje samodzielne inicjatywy i branie za siebie odpowiedzialności. To rodzi poczucie totalnej bezsilności, odbijania się od ścian.
Dlatego rozumiem, że niektóre postulaty Korwina czy poglądy Cejrowskiego (choć to nie polityk) dotyczące liberalizacji gospodarki, wolności zatrudnienia/działania bardzo do części osób przemawiają. Oczywiście są radyklane a czasami wręcz szokujące (np. wypowiedzi odnośnie zabrania praw wyborczych kobietom) lub część z nich nie jest możliwa do wdrożenia w kształcie jaki obydwaj proponują (np. zniesienie podatków, likwidacja ZUS-u) ale stanowią przeciwwagę w stosunku do tego co proponowało wcześniej PO czy teraz PIS w kontekście społeczno-gospodarczym. Aktualnie na tej scenie jest pewnego rodzaju marazm. Wybór jest mizerny. PIS jest bardzo skuteczny bo jest konsekwentny w swoich działaniach, PO to takie rozmyte nie wiadomo co, popełniające gafy i ma różne głupie wpadki, to są ludzie oderwanymi od społeczeństwa, nie mają żadnego sensownego, konkretnego planu czy rozwiązań. Dlatego jakimś wyjściem z tej sytuacji, opcją wydała mi się Wiosna i w ostatnich wyborach do parlamentu europejskiego głosowałam na Biedronia bo chcę żeby reprezentował nasze interesy ktoś kto jest tolerancyjny, szanujący różne grupy społeczne i promujący wolność wyborów czyli wartości, które są mi zdecydowanie bliskie i na, których można budować działania, które mają większą szansę powodzenia. To też jest jakiś głos przeciwko nacjonalizmowi, który funduje nam aktualnie PIS.
Wiem, że program gospodarczy Biedronia jest słaby ale są tam jakieś wątki pro biznesowe np. zniesienie kontroli skarbowej w małych przedsiębiorstwach. Jednak dla mnie ta rozgrywka szła o co innego; o światopogląd, o bycie otwartym europejskim państwem, o odtrutkę na ten nacjonalizm, przeciwstawienie się tym, którzy na każdym kroku mówią nam jak mamy żyć nawet w kwestiach bardzo intymnych. Zdaję sobie sprawę, że część ich postulatów jest mało realna w naszej rzeczywistości (zamknięcie wszystkich kopalń do 2035r., czy zawieranie małżeństw jednopłciowych- choć tu niezłym przykładem jest Irlandia- niemożliwe stało się możliwe ) ale wg. mnie trzeba próbować i pokazywać poparcie dla tego rodzaju polityków.
Mam też wrażenie, że procentowo na tej wolności działania wcale nie zależy zbyt wielu ludziom. Polski nie było na mapie przez 123 lata, potem wiadomo co było; socrealizm itd. Cały czas byliśmy, żeby to ująć w miarę delikatnie trzymani za „twarz” jako naród i wielu ludziom mimo wszystko dalej to odpowiada. Ci ludzie nie umieją lub nie chcą korzystać z tej wolności, nie potrafią być samodzielni, na pewnych rzeczach im nie zależy, nie rozumieją podstawowych praw ekonomii, zasad działania budżetu państwa, w gruncie rzeczy nie znają się na polityce tylko ślepo idą za tym, kto rzuci jakiś ochłap. Wolą dostawać cokolwiek bez względu na koszty ekonomiczne niż się zbuntować, działać, myśleć krytycznie.
My cały czas uczymy się tej demokracji, (która paradoksalnie jest trudna) samoświadomości i idzie nam to dosyć powoli. Szczególnie, że promowane i dotowane są postawy bierne. Czasami zastanawiam się czy można to zmienić. Myślę, że tak ale zaczynając od podstaw a więc edukacji i to idąc od początku czyli od przedszkola a potem dalej na kolejnych etapach; ucząc ludzi krytycznego myślenia, odpowiedzialności, współpracy i postaw pro-społecznych. Niestety w tym aspekcie też nie jest u nas zbyt dobrze i mamy to co mamy, ale właśnie w edukacji w głównej mierze opieram szansę na zamiany choć to niestety zajmuje długie lata.