Zastanawiałam się ostatnio nad tym dlaczego wracam na tę platformę. Z jednej strony dzieje się tak dlatego, że po prostu lubię czytać opowieści innych ludzi, ciekawią mnie ich narracje i sposoby widzenia. Z drugiej strony bywam też analityczna, więc próbuję zrozumieć jak to się dzieje, że daliśmy się w Polsce aż tak podzielić, oddzielić od siebie. I czy możliwe jeszcze jest - tak jak planujecie to w edgeryders robić - (po)łączenie naszych perspektyw? Czy możliwe jest jeszcze dogadanie się między sobą na podstawie tak ogólnych idei jak “godność każdej osoby”, “prawa człowieka”, “wartości Unii Europejskiej”… na ile wszystkie te wielkie słowa (razem z miłosierdziem, empatią, współczuciem) stały się pustymi znakami? Na ile w ogóle są jeszcze jakiekolwiek wartości,które nie służą nam do grodzenia się po przeciwstawnych stronach barykady?
Mam wrażenie, że okopujemy się w narzuconych z góry kategoriach, albo sami je przyjmujemy jako łatki. Jesteś po prawej albo po lewej, godny/a albo niegodny/a posiadania równych praw, po stronie świętości albo spełniania swych grzesznych potrzeb. Czemu musimy ciągle się nawzajem oceniać i walczyć o przestrzeń do życia? O prawo do wypowiedzi? Na ile ta walka przeciwstawnych idei jest częścią normalnego procesu dyskutowania, a na ile jest czymś co nas wykańcza? Wreszcie - gdzie leży granica przyzwoitej rozmowy i dlaczego ja mam za wszelką cenę szukać zrozumienia z kimś, kto nie chce mojego istnienia we własnym kraju i życzy mi, żebym wyp… gdzie indziej?
Tak się składa, że jakbym się nie obracała i tak wychodzi, że jestem po tej nieodpowiedniej stronie, stronie “moralnego zła i występku”. Co roku organizuję Żywą Bibliotekę - to taka akcja, gdzie osoby należące do różnych mniejszości mogą wypowiedzieć własną perspektywę, porozmawiać o swoim życiu. Śmieję się czasem, że sama mogę wybierać kogo tym razem reprezentować. Osoba niehetero, ateistka, wegetarianka, działająca na rzecz kobiet, po kilku epizodach depresyjnych lub jak kto woli: “ideologia LGBT”, “grzeszniczka”, “glonojad”, “feminazistka”, “wariatka”. A jakie Wy macie tożsamości, jakie łatki które nie zawsze jest przyjemnie nosić? Na ile te określenia utrudniają Wam normalne funkcjonowanie na co dzień?
Mam wrażenie, że w wyniku polityki partii rządzącej w Polsce jest obecna głównie jedna perspektywa. Ta odnośnie wstawania z kolan i o ile jesteś jej częścią to (chyba) żyje Ci się przyjemnie. Oczywiście, gdzieś w tle dotyka wizja kryzysu finansowego i zmian klimatycznych a także nieustannego czajenia się na nasz kraj wrogów ideologicznych…ale to są kwestie wtórne. Najważniejsze jest dobre samopoczucie i świadomość systematycznego podążania w dobrym kierunku. Nie mam złudzeń, że ta “dobra zmiana” szybko się skończy. Mimo zastrzeżeń instytucji i organizacji, które dla mnie są autorytetami; krzyczenia o podważaniu podstaw demokracji; protestów, których nigdy w swoim dorosłym życiu nie widziałam w takim natężeniu - partia rządząca nadal ma poparcie większości. Panuje przekonanie, że w Polsce żyje się coraz lepiej zaś ten, kto dostaje po głowie za to kim jest - najwyraźniej sam/a sobie zasłużył/a. I naprawdę martwi mnie, co będzie po kolejnych wyborach, parlamentarnych i prezydenckich…gdzie wtedy będzie miejsce dla mnie? Na razie jestem w swoim środowisku lokalnym edukatorką, która sobie siedzi w swojej niszy tematycznej. Obecną, ale nie aż tak głośną żeby komuś przeszkadzała. Mój głos nie jest aż tak słyszalny, żeby robił jakąś różnicę. Pracuję w niewielkim gronie ludzi; przyjaźnię się i żyję wewnątrz swojej “bańki” ludzi akceptujących różnorodność, wspierających mnie w działaniach. A co jeśli wkrótce zostanę namierzona jako wróg? Co jeśli moje działania staną się “niewygodne”? Co jeśli zaraz po tym jak będę zauważona, ktoś postanowi mnie uciszyć?
Chciałabym, żeby zamiast perspektywy “Ty albo ja” mogło by być jakiekolwiek “my”. My, kto? My, naród? Śmieszne, naiwne żądania…