Jako osoba nigdy nie należąca do Kościoła Rzymsko-Katolickiego, od dziecka zmagam się z poczuciem dyskryminacji. Zarówno w szkole, czy potem w życiu zawodowym mam wrażenie, że mimo deklaracji laickiego państwa system uprzywilejowania społecznego promuje katolików, w wymiarze ekonominczym, społecznym, religijnym, dostępu do służby zdrowia, organizacji czasu pracy i dni wolnych, wartości rodzinnych itd. Aktualnie KRK bierze aktywny udział w życiu politycznym kraju, co tym bardziej mnie zastanawia i martwi. Dodatkowo wiele z skrajnych grup konserwatywnych deklaruje chęć rozszczerzania wpływu instytucji kościoła na życie społeczeństwa w Polsce.
Jako osoba niewierząca, wychowana w katolickim domu, mam podobne obserwacje. Najgorzej było z przekonaniem rodziców do tego, że nie będę chodziła do kościoła i moje poglądy się zmieniły. Przez lata byłam przekonywana do zmiany i do tego, że trzeba chodzić. Z drugiej strony, to, jak Polacy żyją często nijak się ma do tego, co napisane jest w Biblii - ziejąca nietolerancja, sypiące się rodziny, przemoc, alkohol, a jednocześnie regularne wizyty w Kościele. Ta gra pozorów nieustannie mnie zastanawia.
Czy są jakieś konkretne sprawy, problemy, które chciałabyś wskazać? Zastanawiam się, jakie metody mogłyby zadziałać? Jak możemy stworzyć warunki, w których religijne osoby, bez wstydu, żyją obok niereligijnych, które nie muszą się stresować funkcjonowaniem w warunkach, w których wartości i zasady są im narzucane.
Cześć! Tutaj głos z drugiej strony barykady ciężko będzie mi w tym krótkim wpisie poruszyć wszystkie sprawy, które cisną mi się na myśl po przeczytaniu wpisu kosciua’y i Natalii. Ale tak na szybko, to z pewnością zgodzę się, że jest sporo niechęci względem osób deklarujących się jako niewierzące, jakichś durnych przytyków i wyśmiewania ich decyzji. Z drugiej strony zdarzyło mi się tez spotkać wojujących antyklerykałów, dla których każdy przejaw pobożności był li tylko godnym pogardy zabobonem. Ale tak naprawdę chciałem napisać o czymś innym. W skrócie - mimo wielu swoich wad (tak, widzę i nepotyzm i zachłanność i tuszowanie spraw przestępstw seksualnych) jako instytucja, Kościół Katolicki w Polsce jest w dużej mierze deopozytariuszem bliskich mi wartości i kultury. Uważam, że właśnie dzięki istnieniu KRK jako zorganizowanej i shierachizowanej instytucji przetrwaliśmy zarówno zabory jak i sowiecką okupację. Zauważcie, że w krajach prawosławnych, gdzie Cerkiew jest zwykle silniej podporządkowana aktualnej władzy, reżimy komunistyczne były dużo silniejsze i bardziej opresyjne niż u nas. Dlatego wcale nie uważam uczestnictwa Kościoła w życiu społecznym, a nawet politycznym za coś negatywnego. Chociaż jak widzę całą Radę Ministrów uczestniczącą oficjalnie w uroczystościach Radia Maryja to jednak coś mnie trafia
Jak większość Polaków i 100% moich znajomych wychowana zostałam w rodzienie katolickiej. Rozmów o Bogu w domu nie prowadziliśmy, a praktyki religijne wynikały z tradycji, a nie świadomych działań. Wizyty w Kościele były na absolutnym minimum - wiecie, bez radykalizacji typu modlitwy przed posiłkiem, czuwanie przy każdej kościelnej uroczystości, czytanie Pisma itd. Chodziliśmy do Kościała +/- co niedzielę, by spotkać znajomych i staraliśmy się zdążyć z powrotem na Disco Polo Live Uczestniczyłam w społeczności katolickiej jako tzw. bielanka, bo koleżanki szły i fajnie czułam się sypiąc kwiatki na procesji. Ah, i co tydzień była dyskoteka z ministrantami. Zwykłe dziecięce pobudki bez chwili zastanowienia się na sensem i istotą tego, do czego się modlę głosząc wyuczone regułki. Pierwsze zastanowienie przyszło w okresie bierzmowania, bo ksiądz zmusił nas do częstych spotkań i zaczęłam słuchać tego, co na nich mówił. Pojawiła się wątpliwość. W czasach studenckich spotkałam wiele osób o różnych opiniach i postawach wobec wiary (ateistów, katolików wierzących niepraktykujących czyli “tata wierzył, dziadek wierzył to i ja wierzę”, a nawet przedstawicieli innej wiary). Próbowałam sprawdzić u źródła i przeczytać Pismo Święte - po lekturze Starego Testamentu już byłam po drugiej stronie barykady. Religia jest kwestią wiary, a nie czuję się dobrze wierząc w Boga jakiego serwuje nam katolicyzm. Dla mnie nie istnieje, choć nadal z zaciekawieniem czytam historię o cudownym dotknięciu palcem Boga. Zazwyczaj nie przekonują mnie i dalej tkwię w swojej niewierze.
Ale nie o tym Tak, również zauważyłam, że ludzie niewierzący spychani są na margines - śmiem twierdzić, że są traktowani podobnie jak zagorzali katolicy. Większość Polaków lubi być po środku, nikomu nie wadzić - wybierać co chcą kultywować (choinka? Pierwsza Komunia? Ślub Kościelny), a co nie wpisuje się w ich wizerunek nowoczesności. Otaczam się inteligentnymi i światowymi ludźmi, a dyskusja o mojej niewierze zawsze jest przejawem ich niezrozumienia i wielkiego szoku, że przejawiam brak wiary. Ale co mi szkodzi, a może Bóg jest? Większość z nich nie zna nawet podstaw celebrowania np. Wielkiej Nocy. Nie wyróżniać się i nie rozmawiać o tym co naprawdę wyznaję i dlaczego lub w co nie wierzę i dlaczego - najłatwiej Wszak o religii się nie rozmawia, bo psuje atmosferę na imprezie
@Mila Wiele osób wyraża niezadowolenie z powodu płytkiej, niepogłębionej, nieświadomej swoich źródeł religijności. Często dodając jeszcze “naszej, polskiej”, tak jakby zjawisko to było typowe dla naszego tylko kraju. Choć zasadniczo zgadzam się, że dobrze by było gdyby wierzący mieli choćby jakie takie pojęcie o podstawach swojego wyznania, wcale nie zamierzam lamentować nad powszechną nieznajomością teologii chrześcijańskiej w naszym społeczeństwie. Wszyscy żyjemy w pewnej rzeczywistości prawnej, podejmujemy nawet pewne czynności prawne nie będąc przecież prawnikami.
Bardzo spodobało mi się w Twoim tekście,to jak pisałaś o uczestnictwie w młodości w rożnych wydarzeniach religijnych i okołokościelnych, gdzie tak naprawdę bardziej niż sam religijny sens liczyło się spotkanie znajomych, a pogłębiona refleksja przyszła z czasem. Właśnie to jest dla mnie urzekające w polskim katolicyzmie - że to świetny mechanizm budowania wspólnoty (kiedyś zdecydowanie silniejszy niż obecnie).
Podobnie jak Ty miałem silne chwile zwątpienia po lekturze Starego Testamentu - chyba nie ma osoby, która nie dostrzegłaby dysonansu w obrazie starotestamentowego i nowotestamentowego Boga. Przy czym odnoszę wrażenie, że takie traktowanie sprawy jest zbyt uproszczone i wymaga odczytywania tych tekstów, szczególnie właśnie Starego Testamentu w kontekście rzeczywistości kulturowo -historycznej starożytności. Ewangelie wydaja się być zdecydowanie bardziej uniwersalne.
Jeszcze co do wyrażania zdziwienia z powodu Twojej “niewiary”. Spotkałem się ze stwierdzeniem, że religie zostały niejako “wymyślone” przez spryciarzy chcących podporządkować sobie swoich współplemieńców. Wydaje mi się jednak, że człowiek nawet w stanie pierwotnym będzie dążył do jakiejś formy religijności - że człowiek ma zakodowane dążenie do sacrum - stąd może zdziwienie z powodu deklarowanego ateizmu. Zresztą (nie traktuj tego proszę jako zarzut) ateiści również potrafią deifikować pewne rzeczy: ludzki umysł, naukę, partię, naród, idee takie jak komunizm czy nazim itd, itp.
Jest jeszcze mnóstwo kwestii które chciałbym poruszyć w tym wątku, takich jak np. polemika ze stwierdzeniem, że “wszystkie religie są tak samo złe”, ponieważ “w imię Boga przelano najwięcej krwi”, “gdyby nie było chrześcijaństwa to nie doszłoby do Holokaustu” itp. Ale to być może innym razem.
Ja osobiście mam zgoła odwrotne wrażenie. Nie jestem osobą wierzącą, w mojej rodzinie w większości funkcjonuje ''katolicyzm z rozsądku". Za dziecka byłam jednak osobą głęboko oddaną religii katolickiej. Obecnie panuje mam wrażenie trend ujednolicania poglądów politycznych i religijnych. Osoby wierzące utożsamia się zacofaniem, oglądaniem konkretnego kanału telewizyjnego, popieraniem takiej, a nie innej partii, olewaniem problemu kościelnej pedofilii. Dla kontrastu z drugiej strony są osoby niewierzące, obśmiewające tych wierzących, “kościółkowych”, w barwach tęczy i tolerancji wszelakiej.
Mam wrażenie, że tego czego brakuje to miejsca dla wszystkich i aby mogło tak się stać to obie strony muszą zacząć się szanować. Brakuje mi także wzorców moralnych które nie odwoływałyby się właśnie do schematów religijnych, boga jako pojęcia niezwiązanego z konkretną wiarą, akceptacji, że to co nienaukowe ma prawo mieć rację bytu i być może nasza ludzka percepcja nie jest w stanie pewnych aspektów zweryfikować i objąć umysłem.
Jeśli przyjrzymy się religii nie pod kątem wyznań, ale ich pierwotnych źródeł to sprowadzają się one wszystkie do podobnych schematów, alegorii i symboli- funkcjonowania człowieka w świecie.
Myślę, że zamiast oceniać innych, wytykać palcem kto się do czego stosuje i jak praktykuje warto samemu wprowadzać inne jakości i nimi żyć. Nie wystarczy odciągnąć ludzi od kościoła i religii, aby zaczęli żyć dobrze (moralnie, etycznie). Wierzę, że lepiej być dla innych inspiracją niż przeciwnikiem w dyskusji.
Przyznam szczerze, że trochę zaskakuje mnie niechęć z jaką się spotykacie. Poznaje dużo różnych ludzi, podróżuję i mój brak wiary bywa dla niektórych zaskoczeniem, nie odczuwam jednak z tego powodu niechęci. Może ta niechęć jest odbiciem Waszego stosunku do religii?
I po tej i po tej stronie niemało jest fanatyków, tych których poglądy są “lepsze”.
A może żadne nie są lepsze? Może obie strony zamiast dyskutować o swoich wzajemnych poglądach dałyby sobie po prostu żyć?
Cześć, @Pepe@anna_k@Mila@kosciua
Jestem bardzo poruszony ostatnimi wydarzeniami w naszym kraju.
Czy ja mam tylko wrażenie, czy nam się mocno ordoiurisowo zrobiło i coraz więcej się słyszy o cywilizacyjnej wojnie na śmierć i życie przeciwko marksizmowi kulturowemu?
Czy naprawdę nasza ojczyzna jest w tak wielkim niebezpieczeństwie ideologicznym?