Księgowa, rolniczka, żona przedsiębiorcy i mama

Jestem księgową na etacie i mamą. Mam dwoje dzieci. Jedno z dzieci chodzi do przedszkola, a drugim opiekuje się babcia w czasie, gdy pracujemy z mężem. Kiedy mój mąż pracuje w polu, ja zajmuję się dziećmi. Zdarza się, że ja też coś tam robię i wtedy on się nimi zajmuje. To nie jest tak, że musimy wszystko ręcznie robić, to jest robione mechanicznie. Korzystamy z dopłat dla rolników z Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Nie pokrywają kosztów. To co włożymy zdarza się, że się zwróci. Ziemię dostaliśmy w spadku. Nie możemy tego sprzedać, bo jest pod hipoteką domu. Z tego też są pieniądze. Wszystko co wyhodujemy oddajemy na sprzedaż. Mamy dom na kredyt. Mąż opłaca kredyt i rachunki, ja opłacam dzieci. Nie mamy wspólnego konta, więc nie wiem ile on dokładnie zarabia. Nie mamy rozdzielności majątkowej, ale w praktyce funkcjonujemy finansowo osobno. On ma swoje pieniądze, a ja swoje. Nie jest też tak, że przychody z ziemi są tylko męża. Wydajemy je na wspólne potrzeby. Moje przychody są z księgowości i ze staży. Korzystamy z 500 plus. To co zarabiam nie wystarcza na utrzymanie. Pracuję, bo nigdy nie byłam i nie chcę być zależna od męża finansowo. Myślę, że na dłuższą metę nie wytrzymałabym w domu, siedząc i opiekując się tylko dziećmi, dbając o dom. Miałam dwa razy przerwę w pracy: po urodzeniu syna dwa lata i pół roku po urodzeniu córki. Po roku w domu było mi ciężko. Chciałam już pójść do pracy. W przypadku córki uważam, że źle zrobiłam, bo miała tylko pół roku jak poszłam do pracy. Widziałam na początku, że jej mnie brakuje, ale zależało mi wtedy na tym, żeby pracować tu, gdzie pracuję. Teściowie i rodzice są dla nas wsparciem w opiece nad dziećmi. Mąż w 2009 roku zaczął działalność gospodarczą – usługi transportowe. Polegało to na tym, że wyjeżdżał w Polskę. Mieliśmy dużego busa, on ładował go, a ja szukałam różnych towarów do przewiezienia po całej Polsce, i rozwoził je. W 2012 roku mąż podpisał umowę na prowadzenie kiosku. Potem dobraliśmy drugi. W kioskach pracowali nasi rodzice na zmianę. To są dla nich pieniądze. My z tego odkładamy dla siebie tylko na zapłacenie podatków. Teraz mąż zamyka działalność, bo musi zacząć płacić duży ZUS. Wcześniej robiliśmy wszystko, żeby nie musiał go płacić. Miał różne umowy, w tym za granicą. Dopiero od lutego tego roku musi płacić duży ZUS, dlatego zamyka działalność i skorzystamy z okazji, że możemy otworzyć nową na emeryta ( przyp. formalnie na inną osobę z rodziny, będącą na emeryturze ). Działalność nie jest nieopłacalna, ale jeżeli dołożymy wydatki, jakie nam się teraz skumulowały, czyli awarię dwóch samochodów, to już jest źle. Jestem ubezpieczona w Kasie Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego ( dalej: KRUS ), ale w tej chwili nie, bo jestem w trakcie stażu. Mąż z racji prowadzonej działalności nie może być na KRUSie. Nie może dlatego, że kiedyś były takie przepisy, że trzeba było płacić składki do KRUS przez 3 lata, zanim założy się działalność gospodarczą. My dostaliśmy ziemię po jej założeniu. Muszę być w KRUS, bo nie mam pracy, a mąż ma ziemię. Wtedy nie mogę też się zarejestrować w urzędzie pracy. Muszę płacić KRUS, bo według państwa ja mogę się z tej ziemi utrzymać. Formalnie nigdy nie tracę źródła dochodu. Płacę do KRUS niecałe 400 zł na kwartał. Gdy ma się dziecko do 5 lat, płaci się niewiele ponad 100 zł. Każda umowa o pracę i każde zlecenie powyżej minimalnej krajowej ( przyp. 2 250 zł ) wyłączałaby mnie z KRUS. Dostarczam umowę do KRUS, a jak tylko ona wygaśnie, znowu muszę płacić tam składki. Ubezpieczenie rolnika w KRUS działa tak samo jak ubezpieczenie w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych ( dalej: ZUS ), np.: mogę iść do lekarza na tych samych zasadach, mogę iść na zwolnienie, ale zasiłek dla pracownika na zwolnieniu powyżej 33 dni wynosi 9 zł za dzień. Wydaje mi się, że w zarzutach dotyczących istnienia KRUS, chodzi o to, że z działalności ludzie płacą podatki i przy umowach o pracę płacą dużo składek, a taki rolnik płaci sobie 400 zł raz na kwartał i jest zadowolony, bo nie płaci od tego podatku, jeżeli zdecyduje się uprawać tylko ziemię. W innym przypadku – pracując na minimalną krajową albo prowadząc działalność gospodarczą - też płaci ZUS. Tylko nie patrzy się na to, że będąc w KRUS masz zbiory tylko przez kilka miesięcy w roku. Nie jest tak, że masz co miesiąc dochód, bo sprzedajesz po tonie pszenicy. Sprzedajesz ją jednorazowo za jakąś kwotę i ona wcale nie jest taka duża, bo tona pszenicy kosztuje chyba 700 zł. To co to jest? Tak jak w naszej sytuacji uprawy owoców – porzeczkę sprzedajesz z dnia na dzień, nie możesz jej przechować. I nie da się tego policzyć, bo kiedyś kilogram porzeczki był po 5 zł, a teraz jest po 0,30 zł za kilogram. To się nie opłaca. Mamy podpisany kontrakt chyba do 2022 roku, że musimy odstawić jakąś ilość owoców do skupu. Podpisaliśmy go w 2016 roku. Gdybyśmy go rozwiązali teraz pewnie musielibyśmy oddać pieniądze za sadzonki. Po zakończeniu kontraktu prawdopodobnie zlikwidujemy wszystkie owoce, sprzedamy kombajn do owoców i będziemy tylko siać zboże, bo to się kosi jednorazowo w roku. Zboże nie wymaga tyle czasu, co porzeczki. Uważam, ze uprawa ziemi wręcz wpływa na startę w naszym budżecie domowym. Wydaliśmy bardzo dużo na opryski i na nawozy, a to co sprzedaliśmy i zostało na krzaku tego nie wyrównało w żaden sposób. W tamtym roku porzeczki dały nam tyle, że mieliśmy 10 tys. zł na wakacje. I tylko to. Naszym głównym źródłem utrzymania jest praca na etacie i działalność gospodarcza. Jeśli rolnictwo padnie, nic się u nas za bardzo nie stanie. Mąż zarabia trzy razy tyle co ja. Jeżeli odejmie się od tego podatek, rachunki, kredyt i np.: samochody, które w tym miesiącu kosztowały nas ok. 7 000 zł, jest na stracie. Ja ze swojej wypłaty żyję od pierwszego do pierwszego, nie wiem ile zostaje mężowi. Mam jakieś zaskórniaki na koncie oszczędnościowym, które wybieram jak są potrzebne. Zazwyczaj ja robię zakupy do domu, większe koszty ponosi mąż. Ale przy dwójce dzieci dużo tego idzie na jedzenie, ubrania, przedszkole, dodatkowe zajęcia. Opłacam to ja. Meble bierzemy na kredyt. W tej chwili mamy trzy kredyty. W normalnym dniu roboczym wraca do domu po 14, jemy obiad i chwilę bawimy się z dziećmi. Po czym mąż wychodzi ok. 19:00, bo wtedy można pryskać i wraca ok. 2:00 w nocy. Wyjeżdża następnego dnia rano, zawozi syna do przedszkola, wraca różnie: po 17:00, po 14:00, jednego dnia nie pracuje. U niego praca jest zróżnicowana czasowo, ja staram się być po 14 codziennie. Pracuję zdalnie w domu, ale teraz niewiele. Więcej czasu zajmowało mi to do kwietnia. To jest męczące, bo dzieci jest dwoje i cały czas ktoś coś chce. Teraz spędzamy z mężem czas z dziećmi po równo. Ten układ jest dla mnie komfortowy. Mam czas wolny godzinę jak jeżdżę na rolkach i jak jeżdżę rowerem do pracy. Czasem gdzieś wyjdziemy wieczorem ze znajomymi i wtedy możemy wziąć dzieci.

Gdyby nie 500 plus robiłoby to różnicę w moim budżecie. Swoje 500 plus oddaję teściowej za opiekę na dziećmi. 500 plus to jest połowa mojego jednego kredytu. Jeżeli ludzie mówią, że podnoszą im podatki, a oni nie dostają 500 plus… Z tego co widzę źle mówią o tym osoby, które mają jedno dziecko albo nie mają go wcale. Rozumiem to. Ale mi te pieniądze są potrzebne i nie wydaję ich na byle co. Inni niech sobie robią z tymi pieniędzmi co chcą, ja je wydaję na dzieci. Córka musiałaby być teraz w żłobku albo ja nie pracowałabym, bo chorowałaby, a tak oddaję kasę teściowej, która z nią siedzi. Skoro ja dostaję 500 plus, to inni też. Mają dwoje dzieci, więc też im się należy. Czy to jest osoba biedna czy to osoba bogata. Odkąd urodziły się moje dzieci, pierwszą korzyść miałam za czasów PO ( przyp. Platforma Obywatelska ), czyli wydłużenie urlopu rodzicielskiego płatnego o rok. 500 plus też jest dla mnie pomocą. Z drugiej strony widzę, że są zmiany dla przedsiębiorców, które mają uszczelnić VAT. JPK ( przyp. Jednolity Plik Kontrolny ) na pewno utrudniło nam działalność. Teraz jest ciężej o dodatkowe faktury. Zdarza się, że kupujemy faktury, żeby obniżyć sobie VAT. Teraz zapłaciliśmy 300 zł za faktury na ok. 2 000 zł. Zazwyczaj oddaje się 50% VAT. Myślę, że ciężko im będzie całkiem wyzbyć się tego krętactwa, ale już jest jakieś ograniczenie. To jest dobra zmiana. Jako żona przedsiębiorcy nie chcę płacić VAT, ale płacę go, chociaż czasem nie mam skąd na niego wziąć.

Nie objęła mnie reforma edukacji, bo mam za małe dzieci. Nie zastanawiałam się nad tym. Zastanawialiśmy się bardziej nad tym czy wybrać przedszkole prywatne czy państwowe. Teraz już wiemy, że państwowe. Męża dzieci chodzą do prywatnego przedszkola. Są bardzo inteligentne, ale zastanawiamy się czy nie są trochę wycofane społecznie. Nie wiedzą co to jest życie. Ktoś je może uderzyć, pociągnąć za warkocz itp. Mój syn ma kontakt z różnym środowiskiem, nie tylko idealnym. Są dzieci biedne, są dzieci bogate, bez rodziców i z rodzicami. Nie uważam, że poświęcają mu w przedszkolu za mało uwagi. Syn musi wiedzieć, że nie jest pępkiem świata, nie jest sam i nikt nie będzie nad nim sterczał. Pójdzie do szkoły, tam będzie miał ok. 30 dzieci i musi zdążyć się nauczyć.

Z dziećmi korzystamy z prywatnej opieki zdrowotnej, bo państwowa jest beznadziejna. Wydaje mi się, że w państwowej lekarze podchodzą do tego dość obojętnie. Syn kiedyś dużo chorował. Chodziliśmy leczyć go państwowo i ciągle były jeszcze jakieś syropy, a jak poszliśmy prywatnie, dostał antybiotyk. Ja nie jestem za leczeniem dzieci czosnkiem i syropem z cebuli. Jeśli widzę, że coś jest nie tak, jak najbardziej jestem za antybiotykiem. Sama korzystałam z rehabilitacji państwowo tylko dlatego, że kolega tam przyjmował. Po drugim zabiegu też byłam państwowo po znajomości, bo kolega był tam rehabilitantem. Najpierw przyjeżdżał do mnie do domu, za co płaciłam, a potem załatwił mi bezpłatnie u siebie. Z ulicy na rehabilitację czeka się około trzech miesięcy. Kolejny zabieg miałam przyśpieszony. Chodziłam początkowo prywatnie do gabinetu. To była rodzina mojej teściowej. I dlatego państwowo zoperowali mnie szybko. Uważam, że powinni to zmienić, że idziesz do specjalisty i czekasz do niego rok. Jestem pod kontrolą okulisty. Zapisywałam się w marcu i zostałam zapisana na 3 września. Na rezonans magnetyczny czekałam rok. Po czym okazało się, że jestem w ciąży i nie mogłam go wykonać. Wtedy na rehabilitację bez znajomości też czekałam rok i nie mogłam z niej skorzystać. Nie przełożysz tego, po prostu termin przepada. Nikt z tego nie skorzystał. Przetrzymałam kolejkę.

Nie głosowałam w ostatnich wyborach. Nie mam preferencji politycznych. Oglądam wiadomości, ale nie zagłębiam się w politykę. Jedyne co wiem, to że nie odpowiada mi Kukiz. Rzadko głosuję. Miejsce głosowania mam w innym mieście niż mieszkam, bo nie jestem tu zameldowana. PIS jest jaki jest, ale mi z nim źle nie jest. Bardziej przyglądałam się na afery: podsłuchowe, afery z grami hazardowymi. Teraz też były przypadki, że nagle u premier Szydło zginęła cała dokumentacja w prokuraturze. Jest różnie, ale jak było PO, nic z tego nie miałam, a teraz mam. Pod względem podatków, po uszczelnieniu VATu, więcej płacę. Z drugiej strony może na coś ta kasa pójdzie. Może na moje 500 plus. Nie wnikam w cudze problemy, bardziej interesuje mnie moja sytuacja.

Nie chodzę do kościoła, ale jestem osobą wierzącą. Nie chodzę, bo nigdy nie jest mi po drodze. Zazwyczaj niedzielę spędzam w domu z dziećmi i córka wtedy śpi. Jeśli wesela są o 15, to też rzadko zdążę, bo to czas spania dziecka. Ale moje dzieci znają i odmawiają pacież. Przyjmuję księdza w domu. Irytują mnie księża i to jak przychodzi po kolędzie i ma swoje komentarze. Raz mi się zdarzyło, że syn sam był u moich rodziców, kiedy przyszedł ksiądz i padło pytanie: „co to jest za dziecko?”. Nie grzecznie: czyje to dziecko, tylko takim tonem… wrzutem. Rok temu jak u nas był ksiądz… Niestety nie ma u nas jeszcze kostki. Ksiądz w takich ubłoconych butach wparował nam na dywan do salonu i: „jak wy tu chodzicie, że nie macie chodnika?” Nie każdego stać, żeby zrobić 200 m kostki. Teraz jest głośno o pedofilii w kościele. Czy prawnik czy lekarz – każdy może być pedofilem. Każdy może mieć odchyły. Wiadomo, że tam jest tego więcej, bo ksieża są bardziej ograniczeni i mogą wykorzystać dzieci. W żaden sposób tego nie popieram i gdyby mnie to dotknęło, po prostu zabiłabym kogoś takiego. Nie wpływa to na moją wiarę. Nie wiem czy teraz też to jest tak zamiatane pod dywan jak kiedyś. Z tego co się dowiadywałam z książek, za Jana Pawła II było jeszcze gorzej. Uważaliśmy, że to chodzący ideał, bo to polski papież, a to guzik prawda. Odbębniam wszystkie możliwe święta, chociaż ostatnio zastanawiałam się nad tym, że najchętniej wyjechałabym wtedy; wesela, chrzciny, bierzmowania również. Nie wiem czy to nie jest bardziej tradycyjnie. Zdarza się, że modlę się o zdrowie dzieci, ale zauważyłam, że na drugi dzień zazwyczaj któreś jest chore… Mama wychowywała mnie w wierze, ojciec nie. Zazwyczaj jak jeździłam w niedzielę do dziadków, musiałam być w kościele. Teraz bardzo mało młodych osób chodzi do kościoła. To negatywne zjawisko, bo odsuwamy się od kościoła. Uważam, że kościół ma za duży wpływa na państwo, tak jak np.: Rydzyk itd. Jestem zwolenniczką współpracy kościoła z państwem, ale nie na aż takim poziomie. Nie przeszkadza mi religia w szkołach i krzyże, bo skądś dzieci muszą się tego uczyć. Myślę, że związki wyznaniowe w Polsce powinny mieć równą pozycję, ale nie wiem czy Polska jest na to przygotowana. Jesteśmy rasistami. Mi Żydzi nie przeszkadzają, ale zakładam, że Żyd z pejsami po mieście łatwo nie przejdzie. Sama na marsz równości nie poszłabym, ale ze względu na bezpieczeństwo. Nie przeszkadzają mi osoby homoseksualne, ale nie znam żadnego geja ani lesbijki. Ciężko mi powiedzieć, ale adopcja dzieci mnie wycofuje. Ja jestem tradycyjnioe wychowana. Dla mnie to nie jest model rodziny, jaki być powinien. Wiem, że się nie godzą na marsze, ale nie interesuję się polityką lokalną.

Bardzo dziękuję za podzielenie się swoją historią. (Przepraszamy za język Korzystam z automatycznego tłumaczenia). Mam tutaj przyjaciela w Czechach, który znajduje się w stosunkowo podobnej sytuacji - ma farmę, w której trzyma zwierzęta i uprawia owoce, warzywa, zioła i tak dalej, teraz buduje szklarnię, aby rozszerzyć swoje portfolio. Pomimo tego, że jego rodzina pracuje na farmie, ma sklep internetowy z częściami samochodowymi i zarabia na życie. Mówi, że oprócz niestabilnego dochodu z działalności rolniczej dużym problemem są różne zmiany legislacyjne sprzyjające dużym gospodarstwom - twierdzą, że są one dostosowane do potrzeb Agroferta, firmy premiera Babiša. Co drobni rolnicy muszą zrobić, aby zarabiać na życie w Europie Środkowej? Koncentrujesz się na jednej uprawie i powiększasz pole? I może jakoś pomóc tym ludziom?