Urodziłem się i mieszkam w Lublinie. Mieszkam w tym samym mieście od urodzenia - w domu, który należał do moich dziadków, więc jestem dość uprzywilejowany. Chociaż chyba nie pochodzę z rodziny inteligenckiej. Moja mama miała niepełne wykształcenie wyższe, a tata - zawodowe. Książek w moim domu było około 200. Zacząłem być aktywny na studiach - od 2005 roku. Najpierw zacząłem działać w kole naukowym biologów, później w studenckim kole naukowym filozofów kultury. Chodziłem do liceum prywatnego, w którym była filozofia. Dlatego koło filozofów nie było mi obce. Wiedziałem czego się spodziewać. Byłem współzałożycielem koła naukowego informacji naukowej. Chyba też na studiach zacząłem obserwować samorząd. Nie mam pojęcia skąd to się wzięło, bo w mojej rodzinie nikt nie interesował się polityką ani samorządem. Dopiero teraz, gdy działam, moja rodzina patrzy na to trochę jak na wybryk, taki nieracjonalny; kiedy przynoszę do domu naukowe informacje, np.: żeby nie kosić trawy, bo to jest dobre, reaguj z wielkim oporem. Moja siostra patrzy na to moje działanie jak na hobby. Ma podobne poglądy do moich, więc możemy podyskutować, w niej znajduję zrozumienie. Nie było w mojej rodzinie wzorców bycia aktywnym: nikt nie był nigdy w żadnym stowarzyszeniu. Dziadek był kierownikiem w lubelskim młynie, ale nie wiem czy działał w partii. Chyba tak, skoro w tamtych czasach był na takim stanowisku. Od dziadka wyniosłem, że trzeba głosować. Gdy jest możliwość wzięcia udziału w wyborach, trzeba głosować. W swoim życiu tylko raz oddałem głos nieważny. Wtedy chciałem wziąć udział w wyborach, ale wybór był jałowy: między dżumą a cholerą. Podejrzewam, że to mogło być w wyborach prezydenckich pomiędzy Komorowskim a Dudą. Jeśli ktoś mówi zmień pracę, weź kredyt, wiadomo, że takiej osoby nie można poprzeć. A kandydat PIS też nie był mi bliski.
Najbardziej intensywny okres, w którym zostałem ukierunkowany, przypadało na liceum: katolickie i wojskowe. Tam powszechną i akceptowalną ideologią była opcja Platformy Obywatelskiej. Otwarcie mówiono, że głosuje się na Platformę. Jeden z nauczycieli był z Młodych Demokratów, czyli młodzieżówki Platformy. On mi imponował. Cały czas go cenię. Wiem, że nadal działa. Teraz jest korespondentem, chyba z Ukrainy. Moje poglądy ewoluowały przez ten czas. Kolega z Ruchu Miejskiego też chodził do tego liceum i zapytał jak to możliwe, że obaj mamy takie poglądy po tym liceum. Większość naszych znajomych wyszła stamtąd z konserwatywnymi poglądami, a lewicowe były w mniejszości. Podobnie jest w moim otoczeniu: osoby wrażliwe społecznie czy lewica to jednak mniejszość. Najliczniejsza grupa w moim otoczeniu jest liberalno – prawicowa. To czasem boli, ale jestem z nimi zżyty. Traktuję to jako poznawanie poglądów innych niż własne. Nie wykluczam ich przez poglądy. Oni też pozwalają mi poznać poglądy innych ludzi, które mogą być typowymi u większości Polaków. Spotykam się z nietolerancją, rasizmem, ksenofobią, która wynika z niewiedzy, co jest przykre. Pomimo wyjazdów na zachód ci moi znajomi przesiąkali jednak tymi negatywnymi wzorcami. Dlaczego? Jechali tylko zarobkowo, głównie do swoich znajomych, co wbrew pozorom nie wpływało na styczność z innymi osobami, tylko przede wszystkim ze swoimi odpowiednikami ideologicznymi. Będąc w enklawach robotniczych poza miastami nie byli w stanie doświadczyć czegoś innego.
Zacząłem działać w 2008 roku w akcjach rowerowych. W 2007/2008 roku byłem kurierem rowerowym. Znajomy pokazał mi wegetariańską knajpę. Zobaczyłem to po raz pierwszy. To było coś innego. Potem poznałem na alleycatach aktywistów społecznych i gdzieś tutaj się to zaczęło. Od 10 lat prowadzę grupę dzielnicową na facebooku, od 9 lat stronę internetową, a wcześniej bloga. Wtedy już czytałem co się dzieje w Lublinie. W liceum była presja bycia na bieżąco, trzeba było kupować gazetę na wiedzę o społeczeństwie, raz pójść do filharmonii czy trzy razy na wystawę, żeby zaliczyć plastykę albo muzykę. Od 2009 roku chodzę jako obserwator regularnie na posiedzenia rady dzielnicy. W jednej z kadencji otrzymałem od ówczesnego przewodniczącego rady dzielnicy przewodnik po mieście Lublin z dedykacją dla stałego gościa posiedzeń. Trzy razy kandydowałem do rady dzielnicy i dopiero za trzecim się udało. Po jakimś czasie zrozumiałem, że absolutnie nie można działać samodzielnie. To mówię osobom, które pytają mnie jak się zaangażować w sprawy dla siebie ważne. Nie możesz działać sam, bo się wypalisz, bo się zmęczysz. Dopiero jak wszedłem we współpracę z innymi osobami z dzielnicy - drukowaliśmy razem plakaty, ulotki – dopiero wtedy udało mi się dostać do rady dzielnicy. Cieszę się, że na ostatnim posiedzeniu rady dzielnicy mogłem wspomnieć o czymś takim jak skrzyżowania kopenhaskie, staram się pilnować, żeby przestrzegano zarządzenia prezydenta miasta o standardach pieszych, i edukować radnych oraz radne. Proszę żebyśmy to dopisywali w uchwałach rady dzielnicy, bo w Lublinie nie przestrzega się zarządzeń prezydenta miasta.
Mam trochę negatywny obraz Lublina. Chociaż ostatnio zauważyłem coś pozytywnego, np.: że wzrasta liczba osób zaangażowanych społecznie. Przykładem są Górki Czechowskie. W tym sporze nie chodzi tylko o zieleń w mieście, ale też o szacunek do mieszkańców i honor, o twarz, o prawdomówność. Mamy w tym ruchu miejskim grupy nieformalne, które pokazują, że nie tylko dzieją się złe rzeczy, ale one dają na to receptę. Nie ma woli politycznej, ale my, jako strona społeczna, liczniej staramy się naciskać na miasto. Zaangażowałem się w ruch obrony lokalnego dużego terenu zielonego, bo to dla mnie przykład buty, arogancji, obłudy, oderwania od rzeczywistości lokalnej władzy. To dla mnie przykład, że mieszkańców się okłamuje i poniewiera, urząd nie wypełnia swoich obowiązków, bo np.: na stronie interentowej poświęconej referendum nie zamieścił wszystkich dokumentów, w których posiadaniu był. Nie informował rzetelnie o sytuacji. Chciałbym, żeby Lublin był zielony, a Górki Czechowskie są ważnym elementem walki ze smogiem. Odczuwam problemy związane ze smogiem, jeżdżę w masce przeciwsmogowej, mam swój czujnik zapylenia powietrza. Używam maski, gdy zapylenie przekracza światowe – nie polskie - normy. Czytam od dawna o tym jak tworzyć miasta przyjazne dla ludzi. Stąd wiem więcej jak działa to miasto i widzę, że jest źle. Uważam, że wiem jak mogłoby być lepiej. Czasem to słomiany zapał. W niektórych inicjatywach jestem krótko, gdy nie widzę u siebie energii do działania. Staram się nie wypruwać sobie flaków, dbać o swój czas, na odpoczynek dla siebie, znajomych czy rodziny. Sam nie zbawię świata. Jest czas pracy, jest czas odpoczynku. Trzeba mieć w tym balans. Nawet z krótkich inicjatyw zbieram doświadczenia. Powinienem, chciałbym, poznać różnych ludzi i sytuacje. Gdy idę wesprzeć strajk nauczycieli, słyszę tylko przekaz telewizji “reżimowej”. Podobnie było w akcji lokatorskiej. Bardzo mało osób w moim otoczeniu roumiało ten problem. Traktuję to jako samoedukację. Bycie blisko tych grup daje bardzo dużo informacji. Mogę dowiedzieć się jak to jest naprawdę. To, co wiem o mieście, zawdzięczam w dużej mierze Forum Kultury Przestrzeni, które organizowało wiele spotkań eksperckich. Wielokrotnie zapraszałem radnych dzielnicy na te spotkania, ale nigdy nikogo z nich tam nie widziałem. W tej radzie dzielnicy rozesłałem maila z wyliczeniem organizacji w Lublinie działających na rzecz poprawy stanu naszego miasta. Na razie nie ma odzewu, ale nie można liczyć, że po jednym razie zaczą wchodzić na strony i je obserwować. Widzę, że na grupę dzielnicową wchodzą częściej (jest tam teraz ok. 5 000 osób). Wrzucam na nią też materiały edukacyjne, ostatnio o tym dlaczego drzewa w mieście są ważne. Nie zawsze spotykam się ze zrozumieniem, ale są też sojusznicy popierający ideę miasta przyjaznego mieszkańcom. Myślę, że to proces. Na razie jak wrzucę materiały, to chociaż przemknie im to przed oczami. To już jest coś. Za kolejnym razem może to się utrwali. Przynajmniej świadomość mieszkańców wzrośnie.
Jako ruch miejski startowaliśmy w wyborach i nasza aktywność trochę jest, a trochę jej nie ma. Ostatnio, gdy był protest dotyczący Górek Czechowskich, przedstawiłem się jako Lubelski Ruch Miejski. Wolałbym się przedstawić jako Partia Razem, ale wiem, że to byłoby mniej akceptowalne. Czuję, że nie jest to mile widziane ze strony społecznej, żeby przedstawić się jako członek partii. Ludzie chcą być apolityczni. Ruch miejski jest w budowie, w powijakach. Poznaliśmy się nawzajem w Lublinie, ale to jest daleki początek. Chcieliśmy, żeby to był parasol współpracy różnych organizacji, i to się udaje w przypadku Górkach Czechowskich. Nie było innego tematu w ruchu, który scaliłby różne środowiska. Ruch miejski będzie organizmem żywym, jeśli na jakąś akcję zmobilizuje różne organizacje. Chciałbym, żebyśmy wspierali się w przekrojowych obszarach: np.: na eksmisję przyjdą aktywiści Górek Czechowskich i rowerzyści, a na protest o Górkach przyjdą chociaż ludzie z akcji lokatorskiej.
Jestem w Partii Razem od 4 lat - od momentu powstania. Obserwowanie polityki lokalnej skłoniło mnie do refleksji, że zmiana może przyjść tylko w wyniku działania partii politycznej. Działania NGOs przynoszą efekt, ale czasem, bywa doraźny, na małą skalę, a skuteczną zmianę wprowadzi tylko partia polityczna. NGOs nie mają tej siły. Uważam, że w Polsce tak działą ten system. Przed powstaniem Partii Razem miałem sprecyzowane poglądy, ale nie było partii dla mnie. To pierwsza partia polityczna, z którą mogę się zgodzić w 80%. Obecność w Partii też traktuję edukacyjnie. Dała mi szkolenia i warsztaty na wysokim poziomie. Dała mi dużo wiedzy: jak mówić na konferencjach, jak prowadzić social media itd. Bardzo to było cenne. Zyskałem pewność siebie dzięki temu. Lubelski Ruch Miejski może być bardziej aktywny niż Partia Razem w tym momencie, co wynika z braków kadrowych i cech charakterologicznych. W ruchu miejskim jest mniej osób, ale one są z innym spojrzeniem. W Partii Razem mamy problem z napływem nowych osób i tzw. lokomotyw.
Osobiście mam problem, żeby określić co chcę robić. Teraz jestem radnym dzielnicy i sekretarzem, przewodniczącym klubu sportowego Bike Polo Lublin, prowadzę grupę dzielnicową na facebooku, działam w partii politycznej. Żadna z tych rzeczy nie jest bardzo absorbująca, ale każda po trosze tak. I nie wiem z czego chciałbym zrezygnować. Nie czuję się jako człowiek w pierwszym szeregu. Jestem wykonawcą, mogę organizować. Lepiej czuję się w drugim szeregu. Jestem politykiem i aktywistą. Jestem politykiem, bo startowałem w wyborach, jestem członkiem partii, a aktywistą, bo część rzeczy robię w czasie wolnym nieodpłatnie, dla idei, dla dobra społecznego, poza systemem partyjnym. A może trochę przestaję być aktywistą, chociaż bike polo nigdy nie będzie polityczne. Koledzy też na to nie pozwolą. Byli oburzeni, że mam naklejki partyjne na kołach. Wymusili na mnie, żebym je zakrył. Rozumiem, bo oni nie są aktywistami, politykami. mają stereotypowe pojęcie o polityce. Ich reakcja była typowa. Dopóki działam w bike polo, będę aktywistą. Tu też mamy problem z pozyskaniem ludzi. Mamy infrastrukturę, ale nie gramy, bo nie mamy z kim. Różne sposoby dotarcia do nowych graczy nie przynoszą efektu. Nic nie działa. Mamy instagram, media społecznościowe, rozmawiamy z ludźmi. To jest problem Lublina. Wiemy, że inne grupy sportowe też mają z tym problem.
Będę kandydował w wyborach parlamentarnych. Mamy za mało osób. Przeraża mnie zbieranie podpisów w naszym okręgu. To jest tak wykańczające… To tak jakbyś miała eksmisję trzy razy w tygodniu przez miesiąc. Zauważyłem w wyborach do europarlamentu, że z Polakami jest coraz gorzej. Ludzie boją się o swoje dane typu PESEL, a teraz nawet nie chcieli brać ulotek. Według badań 70-80% Polaków chciałoby wymienić obecnie rządzących, ale nikt nie chce wziąć ulotki od nowej osoby w polityce. Duże partie mają zaplecze ludzi do zbierania podpisów, a żeby wejść do polityki jest próg wejścia – opór społeczny. Chciałbym zmiany społecznej i zmiany polityków, ale nic nie zrobię. Ludzie są bierni i zamknięci. To jest teraz najtrudniejsze w działaniach. Zawsze mam ulotki rowerowe. Gdy widzę nietypowy rower, stereotypowo myślę, że to jest ktoś, kto czegoś szuka. Wkładam ulotkę w rower tak, że nie da się jej nie znaleźć. Nigdy nikt nie przyjechał z takiej ulotki. Ostatni raz dwie obce osoby przyszły do nas na trening rok temu, z czego została jedna.
Jedyna konsekwencja czy minus działalności jest taki, że zużywam energię. Czasem jak rozdaję ulotki, ktoś mnie zwyzywa. Ale tu akurat winni są ludzie, którzy rzucają wyzwiskaą, a nie działania, jakie podejmuję. Dlaczego to robię? Dla mnie to jest imperatyw. W pracy mówią mi czasem, że znowu byłem w telewizji, a w domyśle – ironicznie - że pcham się do koryta. Wpadają mi czasem myśli o emigracji. Wydaje mi się, że przez jakiś czas byłbym anonimowym obywatelem, a potem zacząłbym I tak działać. To jest takie “ja”. Po prostu to robię. Angażuję się najbardziej tam, gdzie widzę szansę na zmianę, To mnie napędza. Dopóki mam balans, że nie wypruwam sobie flaków – działam. Wierzę w to, co robię, nie widzę negatywnych rzeczy.
Program Partii Razem jest społeczny, inkluzywny, chce pomóc najsłabszym członkom społeczeństwa. Podobnie jak PIS. PIS wychodzi mi jako druga bliska opcja polityczna w tzw. latarnikach wyborczych. Ale oprócz programu jest jeszcze sposób, metody, poziom cywilizacyjny, szacunek. Część osób z Razem jest dla mnie inspiracją, wzorem. To osoby, które pokazują mi, że to jest dobra opcja. Znam z PISu jedną osobę, radnego, którego bardzo szanuję. Jest najlepszym samorządowcem, jakiego znam. Odwracam głowę, gdy głosuje za jakimś listem w intencji Maryi. Tego człowieka szanuję za jego działania. Razem to dla mnie cały czas nadzieja. Ma szerszy program społeczny. PIS ma pewnie w programie dużo rzeczy, część z nich wprowadza, najbardziej oddziałujące, ale to nawet nie jest malutka część. Dla mnie ważny jest zrównoważony transport i bezpieczeństwo, z czym PIS nic nie robi. Razem daje mi wspólnotowość wartości. Nie wyobrażam sobie bycia w PIS. Jestem apostatą, nie mogę być w partii wspierającej korporację kościelną. Jeśli chodzi o religię, nie miałem wzoru w domu – wierzący, ale niepraktykujący, to był mój start. Byłem wysyłany do kościoła ze starszym bratem, ale tam nie docierałem. W liceum religia przestała być czymkolwiek dla mnie. Poznałem wtedy deizm i agnostycyzm. Dzięki filozofii poznałem inne sposoby myślenia. Zacząłem czytać na ten temat, a na studiach wypisałem się z kościoła. Nie chcę być w organizacji, do której mnie przymusowo zapisano. Chodziłem z moimi partnerkami do kościoła, ale tylko stałem, nie brałem aktywnie udziału. Czy duchowość jest mi potrzebna? Jedynie może przeżywam cudowność natury. Mam momenty zachwytu nad przyrodą. Szukam jej też w swoich działaniach. Nie wiem czy można być człowiekiem i nie mieć sfery duchowej. Muzyka jest też dla mnie przeżyciem duchowym. Nie mam żadnych bóstw. Jako deista byłem w chórze archikatedry, ale zrezygnowałem, bo nie mogłem słuchać na żywo kazań arcybiskupa Życińskiego. Mogłem go czytać, ale nie słuchać na żywo. Nie znosiłem jego głosu. To, co chciałbym w sobie rozwinąć to sfera duchowa: “zatrzymaj się”, “pomyśl”. Cały czas mam wrażenie, że nie umiem odpoczywać; że nie robię rzeczy, które dają odpoczynek. Ciężko zjeść mi śniadanie bez telefonu w ręku. Ale robię też coś przy kwiatach, bo to lubię, coś nieobciążającego. Umiejętność odpoczywania powinno się kształcić u ludzi.
W wyborach samorządowych startuję, bo chcę, w parlamentarnych - bo nie mamy ludzi. Moje kompetencje są odpowiednie dla samorządowca. W tym czuję się dobrze. Chciałem mieć lepszy wynik, ale taki nie był. Czasem mnie to frustruje, że poświęcam swój czas, buduję rozpoznawalność przez prowadzenie grupy dzielnicowej na facebooku, za co też ktoś mnie obraża personalnie. Uważam też, że młodych ludzi powinno się edukować do działania. Chciałem w swoje działania włączać nowe osoby, ale boję się oddać facebooka z potężną grupą odbiorców, bo nie mam na tyle zaufania, żeby to faktycznie oddać. Myślę o zrobieniu zlotu grupy dzielnicowej, ale się boję, że nie dam rady i nie mam wystarczających umiejętności interpersonalnych, organizacyjnych, kontaktów itd. Moja dzielnica (piąta pod względem wielkości w mieście) jest pierwsza w głosowaniu na bycie miejscem wydarzeń podczas Carnavalu Sztuk - Mistrzów w dzielnicach. Zamieściłem informację o głosowaniu na facebooku i od razu wywindowało wynik do góry. A takie tematy jak zrównoważony rozwój itp. są mało responsywne. Kilka osób zareaguje na taki post, ale na razie do niczego więcej to nie prowadzi. I to taka mrówcza praca u podstaw.