Jestem psychoterapeutą, mieszkam w Warszawie od urodzenia. Jestem świadom przywileju jakim jest życie w kraju pierwszego/drugiego świata. Mam dach nad głową, zdrowie fizyczne i psychiczne, wspaniałą rodzinę i cudownych przyjaciół czego z pewnością nie mogą powiedzieć mieszkańcy zakątków Świata dotkniętych głodem, wojną czy epidemią. Piszę na niezłym laptopie o odczuciach, które dla wielu ludzi w moim kraju czy na Świecie, są tak odległe i bez znaczenia jak dla mnie ich ciągła walka o chleb i godne życie. Cieszę się, że mogę poświecić te kilkanaście minut swojego życia na opisanie tego co czuję z dostępem do wody i bez strachu o własne zdrowie…Mimo wszystko, dam sobie prawo do “świętego oburzenia”.
Kiedy byłem młodym “oświeconym” hipisem, wierzyłem w dobro i konstruktywne rozwiązania międzyludzkich konfliktów w skali tak mikro jak i makro. Mówię o sobie “humanista” ale zawiodłem się na rodzaju ludzkim. Na krótkowzrocznych decydentach i politykach, na naiwnych wyborcach tychże, na tych wszystkich, którzy dla władzy, prestiżu i pieniędzy zamykają oczy i uszy na cierpienie wszystkich żywych istot na tej planecie - ludzi, zwierząt i roślin. Oburza mnie to, że w świecie na skraju katastrofy migracyjnej i klimatycznej poświęcamy tyle uwagi (jako ludzie z obu stron sporu społecznego i politycznego) obrazie uczuć religijnych. Szanuję wiarę innych ludzi, samemu nie będąc wierzącym. Oburza mnie to, że nie będąc w Polsce katolikiem, można o mnie powiedzieć, że nie wierze w nic, że jestem ateistą i że czegoś mi brakuje. Oburza mnie święte oburzenie na symbol tęczy (który nawiasem mówiąc jest jednym z biblijnych symboli przymierza Boga z człowiekiem) w czasach, w których ja sam nie mam prawa “święcie się oburzyć” na niszczenie mojej świętości - Natury, matki Ziemi, która jeśli dobrze pójdzie nadal będzie karmić zarówno moje dzieci jak i dzieci tych, na których własnie się oburzam. W kraju, w którym za święte uważa się symbole i instytucję kościoła katolickiego, moja świętość uznawana jest za nic nie warty przedmiot, który służy wyłącznie człowiekowi i wyłącznie dla jego partykularnych celów. Sam jestem święcie oburzony - każda norka zabita w imię mody, każdy cielak zabity dla mięsa, każde drzewo ścięte (lub spalone) na rzecz nowego aquaparku czy galerii handlowej, wreszcie każdy wykorzystywany do niewolniczej pracy imigrant czy seksualnie molestowane dziecko - to wszystko obraża moje uczucia religijne, godzi w moją wrażliwość emocjonalną, moje głębokie i duchowe zespolenie z całym życiem którego przecież jestem częścią, z którego wyrosłem i do którego wrócę kiedy umrę. Czy ktoś słyszy moje święte oburzenie kiedy nie przynależę do żadnej wspólnoty wyznaniowej? Czy możemy zająć się jako ludzka rodzina życiem a nie symbolami i ideami które w przeciwieństwie do istot żywych pozbawione są czucia?
Hej, @Saloo, czuć z daleka starego hipisa. Czasami tęsknię za szalonymi pomysłami hipisów z lat 50-tych, którzy planowali nakarmić wszystkich lsd i w ten sposób zmusić ich do przeżycia tego, co łączy ich z naszą planetą.
Trafiasz w sedno tego, co fascynuje i przeraża wszystkich zaangażowanych w tę platformę i w te badania - jak to jest, że wygrywające wybory partie polityczne na całej planecie potrafią w tak zwrotnym, kluczowym dla ludzkości momencie w historii uwstecznić dyskurs publiczny do walki o trybalne wartości. Jest to katastrofa, która może nas kosztować znacznie więcej, niż tradycyjny model rodziny.
Jak wygląda Twoje doświadczenie w pracy z wartościami? Czy masz szczęście pracować z osobami, z którymi dzielisz wizję świata, czy wcale nie - i jak się z tym konfrontujesz, jako profesjonalista i jako, no wiesz, człowiek. Byłabym bardzo ciekawa Twojej opinii. Pozdrawiam!
Poczatek Twojego poprzedniego wpisu wywołał szczery uśmiech na mojej twarzy - lubie w sobie tą hipisiarską tożsamość…
Odpowiadajac na pytanie… chyba mam szczescie podwójne - dzielę wartosci z wiekszoscia swoich klientów, zdarzaja sie czasem tacy z ktorymi to w ogole nie jest temat do pracy. To szczęście nr 1. Szczęściem nr 2 jest pewna osoba w terapii u mnie juz dość długo. Jestesmy wzajemnymi przeciwienstwami pod kazdym względem ideologicznym i światopoglądowym. Najlepiej obrazuje to pewna sesja, ktorą osoba X po dlugim juz czasie znajomości, otworzyła checią natychmiastowego zakończenia w terapii z powodu mojego uczestnictwa w Marszu Równości. Chodziło rzecz jasna o uczucia religijne tej osoby - nie tyle o samą “tęczową ideologię” co fakt popierania dewiacji sprzecznej z nauką Kościoła i uczestnictwo w wydarzeniu ktorego organizatorzy kpią i szydzą z symboli religijnych (typu waginalne aureole, przebrania za księdza itd).
Poświęciliśmy sporo czasu i nerwów żeby omówić tę sprawę. Nasza terapia trwa nadal. Sądzę, ze udalo sie nam wyjść ponad podziały, uznać różnicę w wartościach i dostrzec Wartości (przed duze W) takie jak dobro naszej relacji czy każdej innej w ktore wchodzimy w życiu- ze mimo wszystkiemu co nas na pierwszy rzut oka dzieli, potrafimy znalezc punkty, ktore nas łączą. Ostatecznie moją rolą jest pomaganie tej osobie w radzeniu sobie z życiem (a nie poglądami) a czescia tej pracy jest tez przy okazji obustronny trening w prowadzeniu dialogu “siedząc w ogniu” (za Arnoldem Mindellem).
Dalej bywam niepoprawnym optymistą, ale mam nadzieję ze jest takich spotkań więcej u nas i na Świecie, dzięki ktorym ludzie bardziej widzą i słyszą siebie nawzajem…
Bardzo to ciekawe, co mówisz - zastanawiam się, jak można by przełożyć tą filozofię spotkania ponad podziałami i budowania “wartości” ponad wartościami, na szerszą narrację.
Jak przepracowaliście problem różnych poglądów nt. LGBTQ? Czy ta osoba zmieniła nastawienie, czy po prostu ta relacja przeniosła się ponad podział i stał się on w pewnym sensie nieistotny? No i co dyktuje etyka psychologa w sytuacji, kiedy pomagasz komus, kto wierzy w wyzszosc bialej rasy, albo inną bzdurę, radzić sobie w życiu?
Przeszlismy nad naszymi roznicami do porzadku dziennego, klient pozostał tradycyjnym katolikiem, ja pozostałem progresywnym nie-katolikiem i cala rzecz przestala mieć takie znaczenie jak przedtem. Moze trzeba sie było poprostu usłyszeć i ponazywać cele terapii, daleko inne niz przekonywanie kogos do czegoś, bo nie o to w terapii chodzi…
Natomiast pytanie o etyczne wskazowki co do pracy z osobami promujacymi nie dosc ze odmienne poglady to jeszcze dowolny rodzaj przemocy wobec innych to jednak jest dla mnie trudne. Nie mialem takiej sytuacji jeszcze… niby etyka każe zachowywać neutralność swistopogladową (bo celem nadrzednym jest dobro klienta a nie jego poglady) z drugiej strony terapeuta dobrze jesli jest spojny ze sobą i autentyczny… sadze ze jest duza grupa klientów z ktorymi nie podjąłbym współpracy z uwagi na ich metody (przemoc, dyskryminacja) ale nie same przekonania