Hej wszystkich! Tu Mateusz. Lat 27.
Ostatnio miałem rozkminę na temat selekcji ludzi przeprowadzonej przez rząd w czasach PRL i zdominowaniu tym samym rynku, życia przez tych bogatszych/lepszych/zdrowszych. Ta selekcja trwa do dziś.
Kiedyś narzekano, że na półkach pustki. Teraz, gdy wszystko jest na wyciągnięcie ręki i możesz to dostać - nie masz na to oszczędności. Znaczy, Ci co mają, trzymają się chyba całkiem dobrze (od zawsze tak było) a Ci co nie mają, często decydują się na wiele wyrzeczeń (rodzina, znajomi, zdrowie paychiczne jak i to fizyczne) aby tylko złapać ten cały kapitalizm za mały palec i nakryć się nim jak kołdrą do snu, bez syndromu niespokojnych nóg.
Technologia poszła do przodu. Hej, powiedziałbym nawet, że wykurwiła w kosmos tak bardzo, jak zrobi to za jakiś czas technologia Starlink, która ma zapewnić satelitarny dostęp do internetu w każdym zakątku globu. Ojciec tej fantastycznej ideii to oczywiście Elon Musk. Tak. To ten bogaty. Coś tam słyszałem, że podjął współpracę z wojskiem i NASA. Więc robi się ciekawie. Podobno w 2024 lądowanie na księżycu v2. I taka o, ceremonia wysyłania człowieka na księżyc się nam szykuje co 55 lat.
Ktoś z was jeszcze pamięta samochód Warszawa? O mega solidnej konstrukcji. Jedyny znany mi samochód, który był w stanie przeżyć czołowanie ze Starem. Dzisiaj tesla wypuszcza na rynek samochody, które rozpędzają się do setki w przeciągu 1.9s uzyskując w tym czasie maksymalną prędkość 355km/h, jak nie więcej.
Oj sporo się pozmieniało, sporo. Wróćmy do PRL i do naszej rzeczywistości.
Uważam, że lata 1975-1989 to okres, który powinien zainteresować każdego.
Ceny wszystkiego poszły tak w górę, jak ta technologia, którą wykładamy i serwujemy sobie na stół przy niedzielnym obiedzie. Z roku na rok możemy zaobserwować wzrost cen wszystkich możliwych rzeczy, wszystkich możliwych usług, wszystkiego co tylko możliwe do kupienia. Miniamalna 160 godzinna miesięczna pensja w 2020 ma wynosić 1470zł. Załóżmy, że 19 letni, dorosły można już rzec człowiek, zamierza pójść na studia i w tym samym czasie znaleźć pracę aby utrzymać się w stolicy, gdzie jak to mówią “praca leży na ulicy”.
Nie bójmy się słów, kto po 19 latach spędzonych z rodzicami nie ma ochoty na pełną samodzielność finansową i podejmowanie własnych decyzji?
Na 8h roboty w ciągu dnia nie ma co liczyć. Przecież są poranne zajęcia, wykańczające harlekiny/cegły, które trzeba wyryć na pamięć, a po skończonej 5 letniej nauce - większość zapomnieć. O studiach prywatnych nawet nie zacznę. Czesne pochłonęłyby większość zarobków. Więc wybiera pewnie pracę tylko w niektóre dni, niektóre pory dnia, niektóre godziny + 24h w ciągu soboty i niedzieli (odpoczywając raz na miesiąc w te chujowe niehandlowe). Samo wynajęcie mieszkania dla 1 osoby to cenaż ok. 1500zł ze wszystkimi opłatami. I na tym kończą mi się powoli słowa, bo zaczynam rozpaczać, jak trudny kraj, a raczej czasy, przyszło mi obserwować. Rząd polski pobawił się w selekcję naturalną. Takie “pay to win” I całkiem nieźle im wychodzi. Tak jak kiedyś dżinsy, walkman, magnetowid SONY, klocki lego, baton Mars, papierosy Malboro i wyjazdy za granice dostępne były tylko dla nielicznych i stanowiły pewnego rodzaju luksus. Tak dzisiaj smartfony, komputery i cała cyfrowa technologia, jest przez każdego młodego człowieka porządna. W dzisiejszych czasach, przy takich zarobkach i konfrontacją ich z rzeczywistością, młodzi ludzie zaczynają zderzać się ze ścianą, która zamiast lecieć do przodu, wali nam się prosto na łeb, tworząc rozmaite guzy, na które prześwietlenia czekamy miesiącami, latami. I jeszcze dobrze gdyby wyniki takie rzetelne pokazali co? Człowiek umrze i zdąży sie podnieść do tego momentu.
A państwo i tak uważa nas za młodych gniewnych, których życie zweryfikuje, i poukłada w swoim czasie.
Smutno mi. Jest mi zwyczajnie smutno.
Hej Mateusz, wydaje mi się, że Cię rozumiem. Też doświadczam podobnej frustracji. Frustruje mnie, że godne życie w Polsce jest poza zasięgiem wielu ludzi. Że przez lata karmiło się nas bzdetami typu “skończ studia i będziesz miał zajebiste życie”. Młodzi ludzie marząc o dostatku muszą często iśćna zgniły kompromis z korporacjam. Kiedy marzą o robieniu czegoś w zgodzie ze sobą, to albo muszę godzić się na marną stawkę (jak np. w ngosach), lub robić to “po godzinach”. A już czymś kompletnie chorym są realia finansowe w Warszawie. Wciąż mnie zastanawia jak inni dają tu radę, przy tak wyżyłowanych cenach…
hej @MatruszOw - dzięki za te słowa, jestem pięć lat starsza, sporo podróżowałam i pracowałam w wielu krajach, wyedukowałam się i włożyłam nieskończoną ilość pracy i czasu w swoje relacje i możliwości zawodowe, i przyznaję, że po całym tym wysiłku nie czuję się wcale pewniej. Wiem, że mój kapitał ma szansę przełożyć się na wartościową pracę i być może ok płacę, ale nie jest to nic pewnego - nawet w Berlinie, w którym mieszkam, bywa różnie. Oczywiście, państwo dba o mieszkańców, ale do jakiego stopnia jest to możliwe w systemie tak nierozłącznym z kapitalizmem i zyskami, które generują korporacje i wielkie biznesy? Nawet progresywne prawa, np. nowe prawo w Berlinie zabraniające podnoszenia wynajmu przez nastepne 5 lat, są przyjmowane z zastrzeżeniami, np. to, że nie dotyczy to mieszkań umeblowanych… no i w ten sposób prawo jest właściwie bezużyteczne. Płace nie rosną nigdzie tak szybko, jak koszty życia. Ja pracuę przy 2 projektach, mam w nich 3 role, i zarabiam na tym dość na OK życie - ale wtedy gorzej z czasem.
Potrzebujemy szczerej rozmowy i podzielenia się takimi doświaczeniami żeby zbudować solidarność i konkretne pomysły na walkę z tą sytuacją. Polityka w dzisiejszym wydaniu marnie się sprawdza - oczywiście, gdybym znała rozwiązanie, nie deliberowałabym na forum o tym, co robić… ta bezsilność jest przerażająca, ale też motywująca.
@anna_k i @Mila - witajcie w grupie, jakie są wasze refleksje, życzenia, doświadczenia?
O jakże ważny temat poruszyłeś. Zasadniczo w naszym miejscu w Europie nigdy w ciągu ostatnich 100 lat nie było lekko. Pokolenie naszych dziadków w przeważającej większości zaharowywało się na niewielkich poletkach, rodzice gnieździli się na stancjach lub mieszkali z rodzicami jednocześnie pracując w fabrykach i kończąc technika/zawoidówki wieczorowe. Takie jest przynajmniej doświadczenie pokoleniowe w mojej rodzinie i wśród wielu moich znajomych. My teoretycznie mamy łatwiej-bo w sklepach mamy wszystko to co i na Zachodzie, komuny już nie ma i jakoś tak łatwiej teoretycznie brnąć przez życie. Dlaczego zatem jest tak do kitu? Czy to dlatego, że nasze pokolenie ma rozbuchane oczekiwania, przy jednoczesnym braku samodyscypliny i samozaparcia? Bo chcielibyśmy podróżować po świecie i jeździć samochodem średniej klasy i mieć własne M bez żadnego wysiłku? A może jednak wcale nie jesteśmy tacy roszczeniowi i coś nie tak jest z tymi czasami? @Mikomann To hasło o studiach też wielokrotnie słyszałem…Zasadniczo pracowałem już na studiach i podczas wakacji, ale były to raczej prace dorywcze…No i jak skończyłem studia to po prostu było mi wstyd przed rodziną, że nie mam żadnej “normalnej” pracy - pracowałem w Empiku na 3/4 etatu, za jakieś 1100 zł. Mieszkając w Warszawie musiałem oczywiście pójść do kolejnej pracy aby móc coś jeść, bo niemal całą wypłatę pochłaniał czynsz i różne stałe opłaty. Trwało to niemal rok od zakończenia studiów. Kiedy udało się zacząć obecną pracę i zobaczyłem pierwszą wypłatę (1900 zł - to było 8 lat temu) to pomyślałem, że Boga złapałem za nogi. Teraz zarabiam nieco powyżej mitycznej “średniej” krajowej a i tak czuję, że coś jest nie tak. Musiałem wybierać - albo wynajmuję dla siebie mieszkanie i liczę każdy grosz, albo mając 33 lata i nie mając rodziny gnieżdżę się w mieszkaniu “studenckim” (tak naprawdę wszyscy lokatorzy to ludzie pracujący, już dawno po studiach - moi współlokatorzy to inżynier w państwowym zakładzie i dziennikarka). No ale przynajmniej stać mnie na takie luksusy jak wizyta u dentysty, hobby, oddanie 18 letniego Golfa do mechanika i nawet raz w roku wyjazd na Kaukaz lub Bałkany. Nie ironizując już, ja naprawdę nie mogę narzekać na swoją sytuację. Nawet mogę coś odłożyć na nieprzewidziane wydatki. A co maja powiedzieć ci, którzy również żyją w pojedynkę ale zarobki maja mniejsze? Za dużo by umrzeć, za mało by żyć. Doskonale pamiętam ta frustracje, gdzie za dość ciężką i wymagającą pracę (kto pracował w obsłudze klienta ten wie ) dostawałem pensje, która nie wystarczała na przeżycie w dużym mieście.