Moja historie mozna strescic wyrazeniem "w pojedynke". Juz od malenkosci lubilam byc sama, spedzac czas sama, nigdy nie czujac sie przy tym samotna. Powrot ze szkoly i nikogo w domu - najlepsza nagroda po ciezkim dniu w szkole. Wyjazd na wakacje do egoztycznego kraju samemu - najlepsza przygoda. Zwiazek? Niekoniecznie. Dlaczego? Bo w zwiazku nie wypada robic za wiele samemu. Nie moglo byc wiec inaczej i dopadl mnie kolejny projekt "w pojedynke", najwazniejszy projekt w moim zyciu - samotne macierzystwo. I mimo calego mojego uwielbienia do radzenia sobie samemu, niezaleznosci itd przyznaje ze nie jest latwo ale mimo wszystko sa plusy.
Zacznijmy od tego ze termin "samotna matka" ma jakies dziwne konotacje. Mi i wielu moim znajomym kojarzy sie od razu z jakas zabiedzona dziewczyna, bez perspektyw, ledwo wiazaca koniec z koncem, dla ktorej dziecko stanowi przeszkode dla rozwoju osobistego i generalnie przekresla szanse na lepsza przyszlosc. Mysle ze w wielu przypadkach troche tak to wyglada, ale nie zapominajmy ze w rownie wielu wyglada to zgola inaczej.
Gdy zaszlam w ciaze (totalnie nieplanowana) wiedzialam od razu ze czeka mnie samotne macierzynstwo. Wiele osob reagowalo na ten fakt kladac mi reke na ramieniu i pocieszajac slowami "jakos to bedzie". Denerwowalo mnie to, gdyz od razu wskazywali, ze moja sytuacja jest beznadziejna, a ja jestem osoba zaslugujaca co najwyzej na litosc. Odbieralo mi to cala radosc oczekiwania na malenstwo. Jakby dziecko bylo jakims nieszczesciem ktore mi sie przytrafilo. Jakby bylo zyciowa porazka. Bylo ciezko. Kobieta w ciazy, nawet gdy ciaza przebiega prawidlowo, zawsze znajdzie powody do niepokoju. Ja juz 2 dni po usg, na ktorym uslyszalam ze wszystko super, zastanawialam sie czy przez te dwa dni nie zadzialo sie z tym malenstwem w brzuchu cos niedobrego. W tej sytuacji slowa „jakos to bedzie” sprawialy ze martwilam sie jeszcze bardziej – nie tylko malenstwem w brzuchu ale tez tym jak to „jakos” bedzie wygladalo. Ale przeciez nie bylo czym – jestem osoba wyksztalcona, niezle zarabiajaca. Mam mieszkanie. Jestem zdrowa i zaradna – nie ma powodow dla ktorych mialoby byc zle. W Polsce jednak wciaz panuje stereotyp samotnej matki. W czasie ciazy staralam sie o tym nie myslec. Staralam sie myslec pozytywnie. Po narodzinach dziecka wlaczyla mi sie jednak pewna zwiazana z tym obawa. Wyobrazilam sobie jak koledzy mojego syna opowiadaja o tym co ciekawego robili w weekend i ze wiekszosc z nich spedzila fajnie czas z tata – na gokartach, w kinie, na boisku – a moj syn nie bedzie mogl podzielic sie takimi opowiesciami. Nawet jak pojde z nim na to boisko to chyba glupio mu sie bedzie przyznac ze z matka kopal pilke (z dziewczyna!!!). Potem pojawil sie lek tez o mnie – samotna matka, ojciec dziecka gdzies w swiecie – co sobie o mnie pomysla rodzice kolegow mojego syna i czy nie odbije sie to jakos na postrzeganiu jego osoby, czy pozwola swoim dzieciom bawic sie z nim… Mam ten lek do dzis. Brzmi to troche irracjonalnie ale to silniejsze ode mnie. Mieszkam z malym w Warszawie i mimo ze rozwody, patchworki, zwiazki nieformalne itd staja sie nowa norma, we mnie wciaz siedzi lek przed odbiegnieciem od utartego schematu, ktore moze negatywnie odbic sie na moim dziecku.
Czy taki lek w obecnych czasach, w kraju takim jak Polska, ma racje bytu?
Z jednej strony ciesze sie i jestem dumna z tego, ze jestesmy spoleczenstwem raczej przywiazanym do tradycji. Ciesze sie, ze obecny rzad stawia na rodzine. Ciesze sie, ze wladza mimo ze konserwatywna, robi uklon w kierunku rodzin niepelnych, nie dyskryminujac ich w zaden sposob. Bardzo mi to pomaga w walce z moim lekiem. Ale co najbardziej mi pomoglo w tej walce jak dotad to wsparcie kosciola – instytucji od ktorej spodziewalam sie raczej „wyklecia” za moje „niegodne czyny” niz pomocy. A to wsparcie objawilo sie w drobnych na pierwszy rzut oka sprawach. Pierwsza rzecz – spowiedz. Bedac jeszcze w ciazy postanowilam pojsc do spowiedzi po chyba 20 latach przerwy w spowiadaniu sie. Spodziewalam sie ciezkiej przeprawy i bylam psychicznie przygotowana na to ze rozgrzeszenia nie dostane. Co sie okazalo, ksiadz wybadal moja sytuacje po czym np zadeklarowal gotowosc w znalezieniu mieszkania (gdybym nie miala gdzie mieszkac), czy wsparcie psychologiczne w razie trudniejszych momentow. Z humorem podszedl do mojej sytuacji, dal rozgrzeszenie i nakazal dobrze opiekowac sie malym bo dziecko jest najwazniejsze (a wszystko inne jakos sie ulozy). Moja wizyta w konfesjonale byla dla mnie wielkim pozytywnym zaskoczeniem. Podobnie bylo z chrztem malego. Myslalam ze skoro dziecko nie z malzenstwa to beda jakies problemy – nie bylo zadnych. Maly i ja zostalismy potraktowani jak normalna rodzina i wszystko odbylo sie tak jak w przypadku tradycyjnych rodzin.
Co jeszcze mi pomoglo – inne matki, z ktorymi ucinam sobie krotkie pogawedki na placu zabaw przy okazji pilnowania dzieci. Rozmowy zazwyczaj dotycza wychowania i domyslnie moi rozmowcy uwazaja ze mam meza i razem wychowujemy synka. Ja zawsze prostuje mowiac ze wychowuje go sama. I bardzo czesto okazuje sie ze one mi zazdroszcza! I nie mowie tu o kobietach ktorych mezowie eufemistycznie mowiac „odbiegaja od idealu”. Mowie o matkach w normalnych rodzinach. Czego zazdroszcza? Ze nie mam meza ktory oczekuje obiadu z dwoch dan „bo przeciez caly dzien siedzisz w domu”, ze nie mam tesciowej, szwagierki i calego tabunu ekspertek od wszystkiego od strony meza, ze nie zastanwiam sie kiedy maz wroci, czy wroci i czy nie obudzi dzieci, ze nie ma kto mnie denerwowac mowiac ze „no to ja ide pobiegac/na silownie” w sytuacji kiedy oczekujesz ze on zajmie sie tym dzieckiem choc przez 10 min zebys mogla wziac normalny prysznic lub po prostu odsapnac… To pomaga. Pomaga spojrzec na sytuacje z innej perspektywy, dostrzec plusy. Ciesze sie ze coraz czesciej te reakcje wygladaja wlasnie tak a nie sprowadzaja sie do litosciwego glaskania po ramieniu. Spoleczenstwo sie zmienia. Bog zaplac!