Urodziłam się w mieście powiatowym w woj. lubelskim. Mieszkałam w miejscowości nieopodal. W wieku 3,5 lat wyprowadziłam się z wioski, gdzie moi rodzice mieszkali z rodzicami mojej mamy. Przeprowadziliśmy się do osiedla przyfabrycznego. Dostaliśmy tam mieszkanie pracownicze. Mieszkałam tam do połowy siódmej klasy szkoły podstawowej. Stamtąd przeprowadziłam się do miasta. Skończyłam trzy klasy szkoły podstawowej. Najpierw uczyłam się w miejscowości, w której mieszkaliśmy. Gdy w drugiej klasie okazało się, że ze względu na dużą liczbę dzieci, zajęcia mają być na plebanii, rodzice utworzyli szkołę w miejscowości, w której mieszkaliśmy. W mojej klasie były cztery osoby. To była malutka szkoła. Od czwartej klasy szkoły podstawowej chodziłam już do miejskiej szkoły publicznej. Potem chodziłam tam do liceum ogólnokształcącego. Później studiowałam politologię w O. oraz turystykę i rekreację w Warszawie. Mieszkałam w O. od pierwszego roku studiów. Na drugim roku studiów rodzice kupili tutaj mieszkanie dla mnie i mojego rodzeństwa. Dostawałam w tym czasie stypendium naukowe. Utrzymywałam się ze stypendium, które odkładałam, i ze wsparcia rodziców. Miałam też kredyt studencki. Już na studiach byłam związana z instytucją, która zajmowała się historią żydowską w O. Równolegle poszłam na zaoczne studia doktoranckie. Po kilku miesiącach poszłam na staż do tej instytucji. Pisałam pracę doktorską o reprezentacji Holokaustu w dyskursie publicznym.Byłam związana z projektem prowadzonym przez instytucję, w której miałam staż. Uczyłam się wszystkiego od początku. Kontaktowałam się ze szkołami, prowadziłam działania aktywizacyjne, edukacyjne, promocyjne, czasem uzupełniałam strony internetowe, współorganizowałam spotkania otwarte, poszukiwałam osób, które zaangażowałyby się. Coraz bardziej zajmowałam się edukacją czy działaniami okołoedukacyjnymi związanymi z historią Żydów. Zbieraliśmy historie mówione, obrabialiśmy je, wymyślaliśmy nowe wyjazdowe projekty do realizacji, pisaliśmy projekty. Zajmowało to dużo czasu, bo wszystko było nowe. Wszystkiego się tam uczyłam. Wtedy byłam też w lokalnej grupie Amnesty International. Pod koniec 2008 r. odeszłam z instytucji, w której miałam staż, i zaczęłam działać w lokalnej organizacji pozarządowej. Wynajęliśmy swoje biuro i rozkręcaliśmy mocno organizację. Wtedy tam pracowałam. Do 2013 r. byłam w organizacji pozarządowej. Dodatkowo pracowałam w obszarze kultury. Brałam inne zlecenia. Po odejściu z organizacji pozarządowej, w tym samym roku, zaczęłam prowadzić zajęcia na państwowej uczelni, pisałam projekty o dofinansowanie ze środków norweskich na działania w ośrodkach dla cudzoziemców i w szkołach. Założyłam też ze znajomymi fundację zajmującą się głównie nowymi mediami i kulturą cyfrową. W tym samym roku obroniłam pracę doktorską. Do dziś pracuję na państwowej uczelni.
Nie mam rozeznania na rynku pracy w Polsce. Na pewno to zależy od wielu czynników: jakie ma się oczekiwania, jakiej pracy się szuka itp. Minimalne wynagrodzenie zawsze będzie za niskie. Zależy też co się robi. Jak idziesz do urzędu, gdzie musisz mieć wykształcenie i kwalifikacje, i dostajesz minimalne wynagrodzenie, a gdzie indziej bez takich wymagań też dostajesz takie wynagrodzenie.
Mam doświadczenia związane z publiczną opieką zdrowotną. Tak naprawdę zależy na kogo trafisz. Trafiłam na takich lekarzy, dla których skręcenie nogi nie było na tyle ważne, żeby się tym jakoś przesadnie zajmować. Na koniec trafiłam na lekarza, który skierował mnie na rehabilitację, ale było za późno, żeby rehabilitacja przyniosła oczekiwane skutki. Państwo ma zagwarantować opiekę zdrowotną, to ją gwarantuje. Nikt się nie przejmuje tobą jak nie umierasz, a ponieważ jest to system źle zarządzany i pewnie niedofinansowany, bo pieniądze idą najpewniej nie tam, gdzie potrzeba, mamy co mamy. Z mojej perspektywy leczyć się prywatnie wcale nie jest lepiej niż leczyć się w publicznej placówce pod względem tego jak się tobą zajmują. Z partnerem byłam u lekarza prywatnie i w publicznej placówce. Nie widziałam zmiany jakościowej. Największą przeszkodą był czas. Chodzi o kolejki. W przypadku mojego partnera, który miał poważne problemy z kolanem, nie chodziło tylko o kolejki, ale o problem ze zdiagnozowaniem. Dlatego nie widzę różnicy w leczeniu prywatnym i publicznym. Lekarze nie traktowali tego jako ważnej dla pacjenta sytuacji, w której cierpi. Mówili, że może trzeba zoperować albo że „może się zagoi, a jak się zagoi, to nie będę wysyłał pana na operację”. Jeden mówił, że operować, drugi że nie, trzeci, żeby próbować zszywać itd. Jak się zdecydowaliśmy na operację, lekarz powiedział że nie wie ile to będzie kosztowało. Rozumiem, że mają taką procedurę, że najpierw muszą zobaczyć, żeby ocenić czy uda się zszyć czy wycinać. Jednak wniosek jest niestety taki, że najlepiej mieć znajomości. Wtedy wszystko jest możliwe: każdą kolejkę da się przyśpieszyć czy zrobić zabieg, na który jak przyjdziesz z ulicy nie masz żadnych szans. Zdecydowaliśmy się jeszcze skonsultować decyzję o operacji z innym lekarzem. Ten, który miał operować powiedział, że to, co boli partnera, to nie jest to, co mu wytnie. Co sprawi, że będzie żył z bolącym kolanem i bez łękotki. Trafiliśmy do jeszcze innego lekarza, który okazało się, że podobnie jak mój partner, interesuje się motoryzacją, widują się na jakichś zjazdach. Wtedy zaczęła się inna rozmowa. To jest przykre, że ktoś zaczyna z tobą rozmawiać, jak cię zauważa. Nie jesteś zwykłym szarym pacjentem. Ten lekarz powiedział, żeby nie iść na razie na operację. Zapisać się publicznie w kolejkę na operację – termin za dwa lata. Wtedy zobaczymy czy jest konieczna, bo faktycznie potrzeba dużo czasu, żeby łękotka sama się zregenerowała. A prywatnie na operację można zapisać się w każdym momencie, więc na razie zrezygnowaliśmy z niej.
Religia to dla mnie część tradycji, w której byłam wychowana. Nie jestem do końca osobą wierzącą, ale uczestniczę w obrzędach. Robię to, bo nie przeszkadza mi, żeby pójść do koscioła w trakcie jakiegoś wydrzenia. Tak jak niektórzy w niedzielę oglądają telewizję, to jak to jest ważne dla mojej rodziny, nie widzę przeszkody, żeby w tym uczestniczyć. Nie uzależniam systemu wartości od kościoła. Wartości czerpię z życia. Ważne jest, żeby być w zgodzie ze sobą, żeby mieć poczucie, że robię to, co jest słuszne. Moim zdaniem ogólnie wartości czerpie się: z rodziny, ze szkoły, niektórzy z kościoła, z grup wsparcia. To, gdzie widzę autorytety, zależy od dziedziny, np.: Bodnar jest autorytetem dla mnie w prawach człowieka, a ktoś inny w innej dziedzinie.
Zgodnie z konkordatem i praktyką kościół katolicki jest bardzo silnie związany z państwem. To zasługa nie tylko kościoła, ale też poszczególnych polityków, co nie wiem czy płynie z ich przekonań czy kalkulacji. Wszystkie partie oprócz Wiosny i Razem czy jakichś pomniejszych partii, których nawet nie znam, są związane z kościołem katolickim. Ten związek to nie jest pozytywne zjawisko. Nie ma przełożenia na poprawę jakości życia albo na to, że ludzie są lepsi, że kościół robi coś dla społeczeństwa. Jeden kościół dominuje w Polsce. Nie wiem czy to się zmieni i kto to mógłby zrobić, skoro politycy wiedzą, jakie to ma znaczenie polityczne, a zrobią wszystko, żeby tę władzę zdobyć. Póki co nie ma w społeczeństwie zdecydowanej większości za tym, żeby ukrócić związki państwa i kościoła. Chociaż wydaje mi się, że wiele osób po prostu się tym nie przejmuje. Nie ma to dla nich aż takiego znaczenia.
Głosuję w większości w wyborach, w zależności od tego czy mam na kogo. Zależy to od osób kandydujących. Nie ma partii idealnej. Czasami nawet jak uważam, że dana osoba jest ok, to nie chcę popierać postulatów partii, z którymi się nie zgadzam. Mam świadomość, że w Polsce oddaje się głos na partie, a nie na ludzi, ale nie chcę oddać mojego głosu, jeśli nie jestem przekonana, że dana osoba powinna ten głos otrzymać. W ostatnich wyborach też zagłosowałam na konkretną osobę. Wiedziałam, że być może marnuję swój głos. Najgorsze jest to, że politycy decydują o tym, co się tutaj dzieje, a nie ludzie. Nasze życie zależy od nich, a politycy nie prowadzą dialogu. Działają na zasadzie kupna - sprzedaży. Najpierw nas kupują, a potem robią z tobą, co im się podoba. Dałaś się sprzedać i tyle. Nie ma takiego myślenia u polityków ani przeświadczenia u obywateli, że nie wystarczy pójść raz na cztery lata na wybory i mieć spokój, tylko mieć poczucie odpowiedzialności przed ludźmi. Politycy powinni odpowiadać na potrzeby, a nie kreować sobie sytuację, która ma przynieść poparcie. PIS świetnie wyczuł lukę w systemie, nie było tego wcześniej, a ludzie chcą mieć poczucie, że państwo będzie ich wspierało. Uważam, ze państwo powinno wspierać obywateli, tylko pytanie jak ma to robić i z jaką intencją. W tym przypadku to jest ewidentnie kupowanie ludzi przez PIS, bo żadna inna partia tego nie zrobiła nawet w minimalnym stopniu i mają przez to wysokie poparcie. Niestety robią rzecz normalną. To jest coś, co w innych państwach funkcjonuje od długiego czasu i ludzie mają przekonanie, że tak powinno być, że ludzie powinni być przez państwo wspierani, a jednocześnie państwo dużo zabiera w podatkach i opłatach. Nie mam problemu z wypłacaniem 500 zł jako wsparcie dla dzieci. Uważam, że to powinno być zrobione w inny sposób. Powinno przede wszystkim promować postawy aktywne, np.: poprzez większe ulgi podatkowe. Z drugiej strony to nie jest aż tak widoczne jak dawanie ludziom pieniędzy do ręki. Nie wiem czy to jest instrument populistyczny. Na pewno PIS kierowało się chęcią zdobycia władzy. Nie dali tych pieniędzy dlatego, że zauważyli, że w Polsce tego nie ma i trzeba to zrobić, bo taki jest standard. Zrobili to po to, żeby kupić sobie poparcie. Mówi się jednocześnie o obniżeniu podatków. Być może te pieniądze są na bieżąco konsumowane i wracają do budżetu, ale czy z drugiej strony to będzie napędzało gospodarkę, to nie wiem. Pytanie brzmi: czym ma być ta kwota? Zachętą do rodzenia dzieci, bo będziesz mieć 500 zł na utrzymanie? Nie utrzymasz za to dziecka. Czy to ma być gratyfikacja za ponoszenie trudu wychowawczego. Dla jednych te pieniądze są wtedy niczym, a dla kogoś kto ma bardzo mało, nie rozwiązują podstawowych problemów To pójście na łatwiznę – damy wam wszystkim. Dzięki temu skutecznie PIS zyskało wyborców.