Wczoraj wypisał mi się długopis. Taki plastikowy, z wyjmowanym wkładem, kupowany na sztuki za jakieś grosze w lokalnym markecie. Myślę sobie - wyrzucić? Nie, o nie, pójdę do sklepu i kupię kilka wkładów na zapas. Zrobię dobry uczynek i ulżę trochę Matce Ziemi.
Staję przed ladą, pokazuje ekspedientce wyjęty wkład. Kobieta wyciąga pojemnik z różnej wielkości i grubości wkładami, jedne premium, inne ekonomiczne. Przymierzamy, sprawdzamy, próbujemy zmieścić je do plastikowej obudowy. Kobieta bardzo się stara, ja również.
- “Przykro mi, ale nie pomogę. Nie mamy tego rozmiaru” - stwierdza z żalem po pięciu minutach.
- “Rozumiem, przynajmniej Pani próbowała. Wie Pani co, przepraszam że zająłem tyle czasu, po prostu chciałem być eko. Jednak nie jest to takie łatwe” - odpowiadam radośnie, próbując siebie i ją pocieszyć.
Gdy wychodzę ze sklepu uśmiech znika z mojej twarzy. Bo w głowie kołacze się myśl: “To ja do cholery płacę 35 zł za odbiór odpadów, które należy wg instrukcji segregować, wyjmować zszywki z gazet, oddzielać bąbelkową folię od papierowych kopert, zastanawiać się czy styropian z opakowania po mikrofali idzie do plastiku czy już do punktu zbiórki, czy parę podartych kartek to już makulatura itd. itp… I mam jeszcze biegać po sklepach za głupim wkładem do długopisu? O nie, zaraz wchodzę na Allegro, kupię kilkanaście jednorazówek i będzie spokój na parę miesięcy!”