Cześć! Mam na imię Karolina, mam 32 lata, jestem kryminolożką. Od ponad 6 lat mieszkam w Londynie, gdzie skończyłam studia, przygarnęłam 3 koty i przez parę lat działałam w zarządzie londyńskiego okręgu partii Razem. Tu też wyszłam za mąż za ekstra Katalończyka o imieniu Pau. Pau po katalońsku znaczy pokój. I tak właśnie się czuję odkąd wyjechałam z Polski - osiągnęłam wewnętrzny s(pokój).
Kiedy wyjeżdżałam z Polski w 2013 roku wcale nie było mi strasznie źle. Miałam ok prace, fajne mieszkanie, grupę znajomych, małą świadomość polityczną i własnych przywilejów. Mieszkałam w Lublinie i powoli zaczynała mi doskwierać nuda, powtarzalność i przewidywalność mojego życia. Postanowiłam wyjechać.
Kiedy mieszkałam w Polsce wydawało mi się, że moja ojczyzna to taki fajny europejski kraj, który w zasadzie nie różni się od Niemiec czy Francji. Wydawało mi się, że w Polsce każdy ma równe szanse, bo każdy jest odpowiedzialny za swój los i wychowana przez liberalnych rodziców świat dzieliłam na “nieudaczników” i ludzi sukcesu. Dziś wiem jak bardzo nie miałam racji. Dopiero kiedy poznałam inny kraj, ludzi z innymi doświadczeniami i z innych kręgów kulturowych zauważyłam jak hermetycznym środowiskiem jest Polska. Jak bardzo byłam zamknięta, nieświadoma i zwyczajnie niewyedukowana społecznie.
Od lat obserwuje sytuację w Polsce głównie przez internet. Wiem, ze nie jest to realny obraz, jednak obraz ten jest bardzo niepokojący. W mojej internetowej bańce znajomych, którzy mają podobne poglądy i często wyrażają swoje niezadowolenie i oburzenie sytuacją w kraju brakuje tych rodaków, którzy mają poglądy skrajnie inne. Mimo, że w trosce o siebie staram się nie czytać komentarzy w internecie, czasem nie da się tego uniknąć. Jest to dla mnie zawsze szokujące jak bardzo nasycone nienawiścią, homo i transfobią, seksizmem i rasizmem są to komentarze. Nie mogę zrozumieć z jaką łatwością przychodzi ludziom zmieszać kogoś z błotem, z powodu, który, gdyby mieli choć odrobine empatii, zupełnie przestałby istnieć.
Jednak prawdziwy szok przeżywam gdy raz, dwa razy w roku przyjeżdżam do Polski na kilka dni. Ta skondensowana dawka polskiej rzeczywistości jest w stanie wytrącić mnie z równowagi na tygodnie po powrocie. Jak bardzo podczas codziennych sytuacji czy interakcji niepotrzebnie utrudniamy sobie nawzajem życie. Jak wiele bezsensownych zasad panuje w Polsce. Jak bardzo wszyscy są ekspertami w każdej dziedzinie, i jak ochoczo dzielą się, często niesłuszną opinią na każdy temat. Kiedy jestem w Polsce czuję się nieustannie oceniana, każde moje działanie jest komentowane na głos, mój wygląd i strój stają się publiczną sprawą, na temat której każdy czuje, że nie da rady zatrzymać opinii dla siebie i musi puścić ją w eter.
To wtedy, kiedy odwiedzam swój kraj czuję, jak trudno jest tu być kobietą. Kiedy codziennie słyszę, że mój zawód jest niekobiecy. Kiedy babcia pyta co gotuję mężowi, kiedy wujek opowiada seksistowskie “dowcipy”. Kiedy barman proponuje kobiecy koktajl, kiedy taksówkarz w korku sprawdza w google czy to, co właśnie mu wytłumaczyłam jest prawdą. Podziwiam kobiety w Polsce jeśli po tym wszystkim mają jeszcze pewność siebie. Ja ją zupełnie straciłam i przez ostatnie lata ciężko pracowałam na to, żeby ją odbudować.
Najtrudniej jednak słucha mi się opowieści znajomych. O problemach ze zdrowiem psychicznym, pieniędzmi, mieszkaniem, związkami. Każdy pyta “a może to ze mną jest coś nie tak?” Nie, to z Polską jest coś nie tak.
Marzy mi się państwo opiekuńcze, które dba o wszystkich Polaków zamiast ich dzielić. Gdzie każdy jest traktowany z szacunkiem bez względu na płeć, orientacje, status społeczny, kolor skóry, czy pochodzenie. Marzy mi się kraj, z którego byłabym dumna bo jest sprawiedliwy i wspiera swoich obywateli. Do takiego kraju chętnie bym wróciła.