Rządy prawa, czy rządy przez prawo? O autorytarnym liberalizmie sądów.

Od kilku lat trwa dyskusja o globalnym kryzysie demokracji. Ludzie na całym świecie dokonują wyborów, które szokują liberalne elity. Brexit w Wielkiej Brytanii, wybór Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych, wygrana PiSu w Polsce, zwycięstwa Victora Orbana na Węgrzech, Salviniego we Włoszeczch, czy wybór Bolsanero w Brazylii. Liberałowie nazywają ich prawicowymi populistami. Nie potrafią zrozumieć ich fenomenu. Pytani o źródła sukcesu tych formacji bezradne rozkładają ręce. Odpowiedzią ma być edukacja obywateli, którzy nie wiedzą po prostu dlaczego ich wybory są złe. Socjolog profesor Janusz Czapiński, twórca regularnie publikowanego badania nt. nastrojów panujących w polskim społeczeństwie pt. „Diagnoza Społeczna”, komentując wynik wyborów w 2015 roku powiedział: „módlmy się, by oni [młodzi Polacy] jak najszybciej wyemigrowali, dzięki czemu ochronimy porządek”. Wyborcy na całym świecie nie chcą polityki jak zawsze. Głosują na zmianę. Przeciwko elitom i status quo.

Nowe władze wybrane w demokratycznych wyborach atakują i podważają przyjęte dogmaty. Wśród najważniejszych z nich jest niezależność sądów i monteskiuszowski trójpodział władzy. Możemy często usłyszeć, że praworządność jest zagrożona przez rządy prawicowych populistów. Prawo i Sprawiedliwość rozpoczęło swoje od ataku na Trybunał Konstytucyjny i sędziów. Donald Trump regularnie oskarża sędziów, którzy wydają wyroki nie po jego myśli i atakuje niezależne dochodzenia wymierzone w jego działalność. Również premier Izreala Beniamin Netanjahu po postawieniu go w stan oskarżenia pod zarzutami korupcji, nie podał się do dymisji, tylko zaatakował prokuratorów i śledczych. Te ataki nie budzą specjalnego społecznego oporu. W Polsce początkowo odbywały się duże demonstracje w obronie niezależności Trybunału Konstytucyjnego, ale szybko społeczne emocje wypaliły się. Wielu ludzi nie widzi w sądach gwaranta wolności obywatelskich. Część postrzega je jako gwaranta status quo, a część wręcz utożsamia wymiar sprawiedliwości z działalnością quasi przestępczą. Ogromną popularność zdobyły słowa wypowiedziane przez sędzię Irenę Kamińską: Ja całe życie broniłam sędziów, uważam że to jest zupełnie nadzwyczajna kasta ludzi i myślę proszę państwa że damy radę. Określenie „nadzwyczajna kasta” zdobyło ogromną popularność i niemal natychmiast weszło do powszechnego użycia. Skąd tak wielka nieufność do sądów? Żeby to zrozumieć musimy cofnąć się w czasie.

Od końca XIX wieku toczy się spór między dwoma szkołami prawa. Obie reprezentują pewną filozofię i sposób myślenia o społeczeństwie. Pierwsza jest związana ze szkołą austriacką i prawem pozytywnym. Rozumiała ono prawo jako zbiór suchych i technicznych regulacji, które mają po prostu określać sposób rozstrzygania sporów. Druga szkoła to szkoła prawa naturalnego. Dla jej zwolenników prawo musi wyrażać interes społeczny i naturalne prawa człowieka. Szkoła austriacka skompromitowała się wraz z dojściem Hitlera do władzy. Ustawy norymberskie były przecież legalne. Wydawało się, że ostateczny cios temu sposobowi myślenia zadały ruchy praw człowieka, które doprowadziły do podważenia w latach 50-tych i 60-tych ustaw umożliwiających segregację rasową, czy karanie za homoseksualizm. Inne spojrzenia na całą kwestię miał Karol Marks, który po prostu uważał sądy za jedno z narzędzi utrzymania burżuazyjnej władzy. Rządy prawa to po prostu rządy bogatych ubrane w ładne słowa. Prawnik i filozof Carl Schmitt twierdził, że w prawie jest przedłużeniem woli politycznej „suwerena”. To nie prawo jest źródłem władzy, ale właśnie decyzja ludzi, którzy powierzyli w wyborach prawo do reprezentowania siebie politykom. Oderwanie prawa od woli ludzi powoduje, że praworządność staje się pustym słowem, które nic nie znaczy. Schmitt i Marks zgodziliby się zapewne z tym, że wymiar sprawiedliwości funkcjonujący w granicach prawa może być źródłem największego bezprawia.

Zazwyczaj prezentuje się ostatnie trzydzieści lat jako sukces liberalnej demokracji i wolnorynkowej gospodarki. Jeśli jednak zgodzimy się, że sukcesy „prawicowych populistów” nie wzięły się z powietrza to musimy zastanowić czy przyjęta przez nas optyka patrzenia na rzeczywistość uwzględnia pełną dynamikę procesów społecznych i gospodarczych. Dlaczego ludzie buntują się przeciwko „demokracji” i „praworządności”? Czy w 1989 roku nie zamieniliśmy jednej władzy autorytarnej na drugą władzę równie autorytarną, ale ukrytą pod płaszczykiem indywidualnej wolności? Czy dzisiejszy bunt mas nie jest po prostu buntem przeciwko systemowi, który z demokracją i reprezentowaniem interesów większości nie ma nic wspólnego? Przez ostatnie lata prawo w Polsce i na świecie służyło bogatym. Stało się narzędziem przemocy i pozbawiania praw. Przećwiczyłem to dobrze na własnej skórze.

Procesy o zniesławienie

Przeciwko mnie wytyczono łącznie 22 sprawy sądowe o zniesławienie. Wszystkie dotyczą spraw ważnych dla naszego kraju i społeczeństwa. Krytykowałem osoby publiczne: biznesmenów, polityków i adwokatów. W Polsce prawo dopuszcza złożenie prywatnego aktu oskarżenia i cywilnego pozwu w tej samej sprawie. Już raz zdarzyło się, że sąd karny uniewinnił mnie a potem sąd cywilny skazał w tej samej sprawie. Sprawy karne toczą się za zamkniętymi drzwiami. Oznacza to, że opinia publiczna ma dużo mniejszą możliwość obserwowania przebiegu procesu. Przegrana w sprawie karnej oznacza nawet możliwość rocznej odsiadki. Zawsze takie sprawy oznaczają ogromne wydatki na prawników i ogromny stres. Oskarżający rzadko się pojawiają na sali sądowej. Działają przez wynajętych pełnomocników, których zadaniem jest nie tylko sama wygrana, ale zmęczenie przeciwnika. Mało kto może sobie pozwolić finansowo i psychologicznie na luksus prowadzenia kilku postępowań przed sądem. W ostatniej sprawie przegrałem, bo sąd uznał, że wyrażenie „dzika reprywatyzacja” oznacza oskarżenia kogoś o działalność przestępczą. Sąd skazał mnie na grzywnę w wysokości 5 tysięcy złotych i przeprosiny na jednym z większych portali w Polsce. Ich koszt wyceniono na ponad dwieście tysięcy złotych. Na grzywny nie wolno prowadzić zbiórek publicznych. W innej sprawie sąd właściwie nie był wstanie wytłumaczyć dlaczego mnie skazuje na 15 tysięcy złotych grzywny więc utajnił uzasadnienie wyroku. Cała sprawa toczyła się za zamkniętymi drzwiami a następnie sąd zakazał mówić o tym co go motywowało do tak surowej kary. W razie uprawomocnienia tych wyroków będę kryminalistą i to bez grosza przy duszy. Socjologowie i prawnicy mówią, że takie pozwy mają wywołać efekt mrożący. Wysłać sygnał opinii publicznej, żeby nie krytykowała wpływowych i bogatych.

Dzika reprywatyzacja

Sformułowanie dzika reprywatyzacja, za które zostałem już skazany, oznacza przekazywanie publicznego majątku w prywatne ręce rzekomym spadkobiercom nie w drodze ustawy i rozwiązania systemowego, ale na mocy orzecznictwa sądowego. To właśnie sądy wymyśliły i przeprowadziły reprywatyzację w Warszawie. Polska jako jedyny kraj tej części Europy nie doczekał się uchwalenia ustawy reprywatyzacyjnej. W Warszawie na mocy tzw. dekretu Bieruta doszło w 1945 roku do nacjonalizacji wszystkich nieruchomości. Miasto było w ruinie i chodziło o jego szybką odbudowę. Zdziesiątkowani i zrujnowani właściciele kamienic nie mieli takiej możliwości. Za znacjonalizowane mienie miało przysługiwać odszkodowanie, którego komuniści nigdy nie wypłacili. Na tej podstawie 50 lat po wydaniu dekretu rozpoczęło się unieważnianie decyzji nacjonalizacyjnych. Sądy administracyjne uznały, że mogą takie decyzje eliminować z obrotu prawnego tak jakby przez te pół wieku nic się nie wydarzyło a te decyzje nie miały nieodwracalnych konsekwencji. Otworzyły w ten sposób puszkę Pandory. Dekret Bieruta stał się w XXI wieku prawem na podstawie, którego dokonano przekazywania majątku w prywatne ręce. Sądy administracyjne z biegiem lat poszerzały grupę osób uprawnionych do „zwrotu” nieruchomości i ograniczały możliwość odmowy reprywatyzacji nieruchomości. W ten sposób całkowicie przedefiniowały kategorię interesu publicznego i użyteczności publicznej. Po dwudziestu latach radosnej działalności prawników prywatne mogły stać się w Warszawie nie tylko budynki wielorodzinne, ale również szkoły a nawet parki. W dodatku sądy uniemożliwiły w pewnym momencie uczestnictwa w procesach lokatorom kamienic. Pozbawiono więc ogromną rzeszę ludzi, którzy mieli największy interes w tym, żeby pilnować legalności całego procesu, z możliwości zabierania głosu. W ten sposób sądy wprowadziły niejako dwie kategorie obywatelstwa, które opierało się na własności. Lokator budynku komunalnego nie miał prawa występować w swoim imieniu. Oczywiście duża część procederu okazała się kontrolowana przez grupy przestępcze, a urzędnik wydający decyzje przez dekadę w stolicy został aresztowany pod zarzutami korupcji.

Wraz z odpolitycznieniem procesów rządzenia i oddania ich rynkowi sądy ogrywają coraz większą rolę. Pieniądze dzisiaj nie tylko zwiększją szanse sukcesu w sądzie, ale również czasem decydują o możliwości zabierania głosu przed nim. Dzięki pieniądzom sądy stają się narzędziem w rękach bogatych do uciszania słabszych. Tylko wzrost demokratycznej kontroli wymiaru sprawiedliwości może odwrócić tę tendencje. Pozbycie się pieniędzy z sądów i polityki staje się głównym wyzwaniem współczesnej demokracji.

1 Like