Służba zdrowia oczami pracownika

Skończyłem liceum ogólnokształcące o profilu humanistycznym, następnie medyczne studium zawodowe o specjalności ratownik medyczny. Potem zrobiłem licencjat: promocja zdrowia i zdrowie publiczne, i magisterkę z pedagogiki - ze wczesnego wspomagania rozwoju i zdrowia publicznego. Uczyłem się z przerwami ze względów finansowych, bo już wtedy miałem dzieci i nie było mnie po prostu stać. Nie mogłem iść systemem dziennym.

Skończyłem studium dzienne, potem byłem w wojsku przez rok. Wyszedłem z wojska i znowu zacząłem pracować jako ratownik. Wtedy pojawiło się dziecko i partnerka skończyła studia magisterskie, a ja postanowiłem się dokształcić prywatnie zaocznie. Za ambitnie chyba wystrzeliłem. Nie dostałem się tam, gdzie chciałem. Na ratownictwo poszedłem niejako z przymusu, żeby nie iść do wojska. a potem złapałem bakcyla, spodobało mi się to i tak zostało. Gdy moja żona zaszła w ciążę, przeprowadziłem się do innego miasta, a pracowałem nadal w miejscowości, w której się wychowywałem. To była praca z umową na stałe, a w moim zawodzie trudno dostać umowę na stałe, raczej preferowane są umowy kontraktowe albo na zlecenie. Pracuję tam ok. 13 lat. Zaczynałem od wynagrodzenia 750 zł, a zarabiam jeszcze ok. 2 300 tys. zł plus 700 zł z dodatkami, a od przyszłego miesiąca - po podwyżkach - będzie ok. 3 800 zł.

W starostwie zmieniły się władze kilka miesięcy temu. Są związane niestety z nielubianym przeze mnie PISem. Zmieniło się podejście do pielęgniarek, do ratowników, do mojego zawodu, do lekarzy. Zresztą od pewnego czasu jest taki trend w kraju, że likwiduje się „S”, czyli karetki z lekarzem, a na ich miejsce powstają podstawowe, z ratownikami. Stąd m.in. ta podwyżka: większa odpowiedzialność, większy zakres obowiązków. Jestem w związku zawodowym. Poprzez związek są negocjowane wszelkiego rodzaju podwyżki. Np.: sorty mundurowe, które nam się należą co jakiś czas też są załatwiane przez związek. Chociaż myślę, że gdyby nie nowa dyrektorka nie wskóraliby nic. U nas jest niewydolny wręcz ten związek. Te ostatnie podwyżki obyły się bez strajku. Wcześniej - w zeszłym roku - był powtórzony strajk ogólnopolski, a zaczęło się dwa lata temu. Wtedy został wyciszony. Dostaliśmy dwa razy 400 zł brutto brutto. I w zeszłym roku dostaliśmy kolejne 400 zł brutto brutto, czyli 230 zł na rękę. To nie jest podwyżka do wynagrodzenia zasadniczego, tylko dodatek. To było pokłosie strajku pielęgniarek, które dostały 4 razy 400 zł od razu. Uważaliśmy, że nie wykonujemy gorzej swojej pracy ani też inaczej niż one, dlatego należą nam się takie same podwyżki. Niestety dostaliśmy 230 zł netto, czyli w w sumie 690 zł po trzech podwyżkach. Dwa albo trzy lata temu weszła zmiana ustawy – art. 183 Kodeksu pracy, która mówi o tym, że na tym samym stanowisku, wykonując pracę tej samej wartości, wymagającą tego samego wykształcenia, nie można zarabiać różnie. Ze względu na to, że pielęgniarki pracują z nami na karetkach, zarabiają na chwilę obecną o 1 500 zł więcej niż my. Pielęgniarki dostawały swoje podwyżki równolegle. W tej chwili mają 4 500 zł na rękę po wszystkich podwyżkach, a my będziemy mieć 3 700 zł. Czyli nadal jest te 800 zł różnicy. Nasze wojowanie o tę podwyżkę wynikało z tej ustawy. Tylko przez dwa lata, kiedy rządził poprzedni dyrektor, nie dało się z tym nic zrobić. Dopiero teraz wszystkie pisma nowa dyrektorka wzięła i po kolei ustosunkowała się do nich. Zresztą to może wynikać z animozji. Ona chyba nie lubi pielęgniarek. Uważa, że są krzykliwe, roszczeniowe, za mało pracują. Pod koniec ubiegłego roku pielęgniarki znowu wszczęły strajk w naszym powiecie. W jego wyniku dwa oddziały musiały być ewakuowane, bo wszystkie poszły na zwolnienie. Poszły do nowej starościny, która mianowała tą dyrektorkę szpitala. I dała pielęgniarkom kolejne 600 zł podwyżek, co przelało szalę goryczy. Wszyscy ratownicy poszli do tej starościny. Powiedziała, że rozumie nasze postulaty, tylko chwilowo nie ma pieniędzy, żeby dać jej trochę czasu, przyjdzie nowa dyrektorka, zapozna się ze sprawą. Rzeczywiście zauważyła, że pielęgniarki zarabiają 1 500 zł więcej za taką samą pracę; że lekarze na anestezjologii zarabjają 200 zł za godzinę, co w ogóle już jest kuriozum, bo my zarabialiśmy 2 300 zł za cały miesiąc, więc lekarz za jeden dobry dyżur mógł wziąć te same pieniądze. Przecież też jeździmy na karetce bez lekarzy i odpowiedzialność jest taka sama. Na karetce lekarze mieli chyba 70 zł za godzinę, a my wtedy - 15-16 zł za godzinę. Dyrektorka sama zaproponowała kwotę dwa razy po 500 zł. Przy czym chyba w obliczeniach się pomylili, bo dali teraz po 600 zł, a pod koniec roku mamy rozmawiać o kolejnych podwyżkach. Ona wyszła na przeciw naszym oczekiwaniom sama z siebie. Sama zaproponowała te podwyżki w takiej kwocie. Nie wiem czy dyrektorka jest z PIS, ale starościna na pewno, a przez nią została mianowana. Nie zmienia to podejścia do partii, bo mamy świadomość, że to jest szczebel lokalny. Jednak na szczeblu krajowym trochę to inaczej funkcjonuje. Tutaj jest kontakt bezpośredni. Oni chyba nie mają takiego głębokiego poczucia przynależności partyjnej jak na przykład na szczeblu krajowym ci politycy. Tak mi się przynajmniej wydaje.

Nie wydaje mi się, że moje wynagrodzenie jest adekwatne do pracy, którą wykonuję ani do odpowiedzialności. Jeszcze rok temu byłbym zadowolon. Wystarczyłoby mi 3 500 zł. Teraz kiedy je mam, wydaje mi się że ok. 5 tys. zł byłoby adekwatne. Ciągle kolejnymi ustawami poszerza się nam zakres obowiązków, a do tej pory nie szły za tym żadne podwyżki wynagrodzenia.

Raz w roku mamy tzw. wczasy pod gruszą, czyli dodatek do wypoczynku w kwocie… Właśnie. Do tej pory mieliśmy do połowy ucięte – do 350 zł, a nowa dyrektorka wróciła do tych właściwych sum, i teraz mamy 750 zł. To jest płatne po odbytym urlopie - minimum 10 dni roboczych, 14 dni kalendarzowych. Nie ma więcej funduszy socjalnych. Są nieoprocentowane pożyczki z kasy zapomogowo – pożyczkowej, jeżeli ktoś sobie życzy. Oczywiście to trzeba spłacać. Mamy grupowe ubezpiecznie, co jest chyba trochę tańsze.

W czasie protestów nie wszyscy ratownicy strajkowali. Nie wiem dlaczego. Mogę się tylko domyślać, że część jest zbyt leniwa, druga część może się bać represji ze strony przełożonych, bo i takie straszenie było ze strony kierownika. Tego typu słowa padały, nie wiem czy żartem czy poważnie. Ratownikowi kontraktowemu ciężej się zmobilizować do tego strajku, bo jak ktoś jest na kontrakcie, to on zazwyczaj pracuje dużo więcej godzin niż ja. Ja na etacie maksymalnie 168 godzin muszę przepracować w miesiącu, a taki człowiek, który pracuje na kontrakcie, miesięcznie, żeby wyjść na swoje, zapłacić ZUS i podatek, musi pracować prawie 300 godz., a żeby odłożyć to pracuje po 400 godz. I jemu - jak pracuje 400 godzin - ciężko się zmobilizować, żeby pójść na strajk. Nie ma zwyczajnie na to czasu.

Widzę mnóstwo problemów w służbie zdrowia. Np.: brak świadomości ludzi co do zasadności wezwań – do czego powinna jeździć karetka, a do czego nie powinna. Ludzie wzywają nas do bólu kolana, bo się uderzył tydzień temu, bo się przewrócił i go ręka boli – tego typu rzeczy. Gdzie jest jedna karetka w rejonie i trzeba mieć świadomość, że jak pojedziemy do takiej rzeczy, a w międzyczasie stanie się coś poważnego, to ta druga osoba, co potrzebuje pilnie pomocy, jej nie otrzyma, bo jesteśmy na takim wyjeździe nieuzasadnionym wręcz. A to jest pokłosie tego, że w telewizji są rozdmuchiwane afery. Kiedyś jak były wewnętrzne dyspozytorki na pogotowiu, robiły przesiew, w połowie przypadków odmawiały, bo uznawały je za nieuzasadnione. W tej chwili obsługuja to CPRy, czyli Centra Powiadamiania Ratunkowego, w których pracują osoby, które nie znają ludzi, nie znają terenu i przyjmują wszystkie wezwania jak leci. Ze względu na to, że telewizja rozdmuchała śmierć osoby, bo karetka nie dojechała na czas. Śmierć zdarza się na milion, 500 tys. wyjazdów. Dyspozytorzy się boją i przyjmują wszystko jak leci. Natomiast świadomość ludzi jest na bardzo niskim poziomie. Ludzie są bardzo roszczeniowi. Uważają, że wszystko im się należy, a nie do końca tak jest. Po to m.in. powstał NIŚ, czyli nocna i świąteczna opieka medyczna. Taki lekarz rodzinny działający od 18:00 do 6:00 rano, żeby odciążyć pogotowie od takich bzdurnych wyjazdów, ale to nie funkcjonuje jak należy. To jest zazwyczaj przy szpitalu albo przy jakiejś przychodni. Teraz mają być przy SORach (przyp.: Szpitalny Oddział Ratunkowy). Taką informację o NIŚ można dostać w CPR lub u lekarza rodzinnego czy w internecie. Żyjemy w dobie internetu, można sobie doczytać. To funkcjonuje nie od wczoraj, to jest od kilku lat, a ludzie dalej o tym nie wiedzą. Zresztą lekarze ze świątecznej opieki często odmawiają wyjazdów, twierdząc, że mają dużo pacjentów, a to nie zawsze jest prawda. To jest lekarz wyjazdowy, przyjmuje na miejscu, ale może też dojechać do pacjenta, bo jest ich dwóch na dyżurze.

Poza tym problemem jest brak odpowiedniego sprzętu, arogancja i ignorancja bezpośrednich przełożonych, niekompetentni współpracownicy. Pewne problemy jak są zgłaszane, są ignorowane, przynajmniej w rozmowie bezpośredniej. Później przy przy wyższych przełożonych, mój bezpośredni przełożony udaje, że nic nie wiedział albo udaje pomocnego. Są rzeczy, o których nie chciałbym mówić, bo to jednak będzie publikowanie. Gdyby to wyszło na jaw, prokurator by się tym zajął pewnie. Ze strony ludzi jak to wygląda…? Czasem krzyczą w niecenzuralnych słowach: gdzie ta karetka? Są roszczeniowi, wszystko im się należy, czasem są agresywni, czasem pijani. Ludzie są różni. Jeden wezwie karetkę o 3:00 w nocy, bo go paluszek rozboli, bo należy mu się, bo podatki płaci, a inny tydzień będzie chodził ze złamaną nogą i da sobie radę. Na kilka tysięcy mieszkańców jest jedna karetka. Zbyt duży rejon jak na jedną obstawę. Siłą rzeczy ludzie muszą czekać kilka godzin, jeśli 3-4 osoby wezwą karetkę w tym samym czasie. Nie mamy wsparcia psychologicznego. Policja ma, strażacy mają, a my nie mamy żadnego.

Nie szukam innej pracy, bo ta mi się podoba. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł robić coś innego. A dodatkowej – odkąd pojawiły się dzieciaki – póki co nie mogłem. Teraz aktywnie zaczynam się rozglądać i niewykluczone, że może od przyszłego roku albo pod koniec tego roku pójdę do dodatkowej pracy. Ze względu na te podwyżki nie jest to niezbędne, a chcę teraz więcej czasu poświęcić rodzinie, bo tego czasu już nie odzyskam. Na pewno nie będę pracował po 400-500 godzin miesięcznie.

Ostatnio nie głosowałem w wyborach do Europarlamentu, bo byłem w pracy, a chwilowo nie widzę opcji, na którą mogę głosować. Zawiodłem się na poprzedniej partii rządzącej, czyli na Platformie Obywatelskiej. Wcześniej stale głosowałem na PO. Wprowadzili szereg cięć, co było uzasadnione ze względu na kryzys, który przetoczył się przez Europę. A potem mówili ciągle o dobrej sytuacji w kraju i nie poszły za tym wymierne korzyści dla nas – dla ludzi. Poza tym z mojej perspektywy wprowadzili taką ustawę, która zniosła z pracodawcy obowiązek wypłacania dodatkowego wynagrodzenia za pracę w nocy i za godziny dojazdowe. Wcześniej to było regulowane ustawowo, a oni wprowadzili ustawę, która to znosiła. Teoretycznie dyrektor mógł mi zabrać miesięcznie ok. 500 zł. Zadziałali na moją niekorzyść. Jak to funkcjonuje? W zakładzie opieki zdrowotnej działa kilka związków zawodowych. Na wprowadzenie zmian w regulaminie wynagradzania muszą się zgodzić wszystkie związki zawodowe oprócz zainteresowanego. Wiadomo, że myśmy się nie zgodzili, ale oprócz nas musiał nie zgodzić się jeszcze jeden związek. Wtedy nas poparły pielęgniarki. Nie zgodziły się i dyrektor nie mógł tego zrobić. Nie zabrał nam wtedy tych dodatków.

PO było alternatywą dla autorytarnych zapędów PISu, którego nie mogę znieść. Ta cała retoryka wydaje mi się silnie postkomunistyczna. Jestem centrolewicowy. Obecnie nie przyglądałem się partiom lewicowym. Mamy co? Wiosnę, SLD i Razem, Zieloni. Najbliżej i najrozsądniej jest chyba Razem. Przy czym nie ma siły przebicia. Chyba na zbyt małą skalę działają. Mój głos w wyborach przy obecnych różnicach procentowych nic nie zmieni. Samo poczucie głosowania na niszową partię, nie utwierdza mnie w tym przekonaniu, że zmieni cokolwiek moja decyzja lub jej brak.

Każda zmiana w kraju, jeśli ma nastąpić, musi zacząć się od jednostki. Stary Żyd kiedyś powiedział: jeśli chcesz zmienić świat, zacznij od siebie. Nie można wymagać od kogoś, jak się nie wymaga od siebie. Dopóki pewne pokolenie nie wymrze, to nic się nie zmieni. Na przykład głęboko zakorzeniony antysemityzm w naszym kraju – chciałbym, żeby go nie było. Wśród swoich znajomych już nie obserwuję tego. Jest inne podejście, bardziej ludzkie, nieszufladkujące, otwarte. Każdy prawicowy ruch może stanowić zagrożenie, dlatego trzeba to monitorować. Chociaż z drugiej strony każdy ma prawo mieć takie poglądy, jakie ma, ale nie może zabraniać nikomu mieć poglądów zgoła odmiennych. Mentalność ludzka ma się zmienić.

Sam nie jestem wierzący chyba już. Wystarczyłoby, żeby ludzie, którzy deklarują się jako żarliwi katolicy, zaczęli wcielać w życie poglądy, przekonania wynikające z ich wiary, a tu jest zupełnie inaczej. Dla mnie ważne są: rodzina, orientacja na drugiego człowieka i jego potrzeby, chyba stąd zamiłowanie do pracy. Żyj i daj żyć innym po prostu. Religia nie pełni roli w moim życiu. Żona miała się zająć wychowaniem, w wierze ale chyba jej to nie wychodzi. Spotykamy się przy świątecznym stole i przyjmujemy księdza po kolędzie, chociaż nie z mojej inicjatywy. Nie chodzę do kościoła, chociaż dzieciakom się zdarza, coraz rzadziej, co wynika z mojej postawy. To wynika z nastawienia negatywnego do kościoła. Byłbym ignorantem, gdybym twierdził, że nic nie ma ponad nami. Nie umiem tego ocenić, ale nie wierzę w ludzi tworzących ten system i całą hierarchię. Wszystko przeszkadza mi w kościele: hierarchiczność, wyzyskiwanie, orientacja na pieniądz, pedofilskie skandale, wszystko co sprawia, że ludzie odwracają się od kościoła. Jest ogromny związek kościoła z polityką. Kościół na pewno zapewnia wsparcie politykom. Nie wiem czy w drugą stronę. Jest związany z PISem. Jestem za rozdziałem państwa od kościoła, ale nie chcę, żeby była zepchnięta na margines, a ludzie wierzący będą się tak czuli, a tego bym nie chciał. Niech każdy ma prawo wyboru. Moje dzieci chodzą na religię. Jestem za zrównaniem związków wyznaniowych i kościołów. Tylko to jest nie do zrobienia, bo my jesteśmy narodem katolickim jakby nie patrzeć. Z tego co się orientuję księża dostają emeryturę od państwa, a tak być nie powinno. Kto kontroluje ich dochody tak naprawdę? To są takie instytucje właśnie: kościół, PZPN, chyba nikt nie jest w stanie skontrolować ich finansów.

Nie mam problemów, z którymi nie dałbym sobie rady. Mam marzenia: chciałbym mieć swój dom, uprawiam sport teraz, jest dobrze. Jest to do zrobienia, to kwestia czasu, decyzja o sprzedaży mieszkania, więcej pracy i kredyt. Mamy teraz kredyt na mieszkanie. Spłaciliśmy go w dużej części. Nie jest możliwe, żebyśmy kupili dom na rynku wtórnym bez kredytu. Myślę, że mamy zdolność kredytową, ale nie mamy wkładu własnego na razie.

Nie mam chyba obecnie żadnych autorytetów. Sam dla siebie jestem autorytetem. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało.

2 Likes

Właśnie tak wielu wierzy w mój kraj, a także uważają, że musi być co najmniej pokoleniowy zwrot, aby pokonać traumę komunizmu. Pochodzę z Rumunii, ale twoje doświadczenia są bardzo podobne do doświadczeń moich przyjaciół, zwłaszcza tych pracujących w medycynie. Tutaj widzę wybór, że ludzie wyjeżdżają do pracy za granicę, zwłaszcza jeśli są młodzi. To jest lepsze dla osoby, ale utrwala zło w systemie. Ponieważ zdecydowałeś się zostać, zastanawiam się, czy istnieje system wsparcia, który znajdziesz, czy może pomóc w budowie? Niekoniecznie instytucjonalne (jak związki zawodowe), ale może coś wymyślonego przez ludzi, przez twoich kolegów? Co daje ci nadzieję?

Nie chcę dodawać więcej złożoności, ale czy przeczytałeś historię Askiej? Musiała zmierzyć się z wieloma problemami w systemie, ale z perspektywy pacjenta. Jestem pewien, że chętnie usłyszy twoją opinię:

PS Mój komentarz został przetłumaczony z angielskiego na polski za pomocą google. Proszę wybaczyć błędy!