Kiedyś dość surowo podchodziłam do kwestii homoseksualizmu. Ale wiele się zmieniło we mnie w tej kwestii. Dojrzałam.Ten temat dotknął mnie bardzo osobiście, kiedy zakochałam się w mężczyźnie, który okazał się być gejem. Zaczęłam szukać informacji, czytać, dużo myśleć na ten temat. Zaczęłam zadawać sobie pytania i skonfrontowałam się ze swoim dotychczasowym obrazem tego tematu.
Mój obraz bardzo ewoluował. Teraz mam poczucie, że choć nie rozumiem tego zjawiska, to absolutnie nie potępiam homoseksualistów. Nie umiem się wczuć w to jak można pożądać osobę tej samej płci, ale wiem, że ludzie tak mają. Z jakiego powodu, nie wiem, ale tak mają. Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć i daleka jestem od zachwytu nad tym zjawiskiem, bo jest to dla mnie nienaturalne, ale nie widzę powodu, żeby nie zadawać się takimi osobami. Część swojej opinii opierałam na Biblii i faktycznie jest napisane na początku drugiego rozdziału listu do Rzymian, że to jest obrzydliwe w oczach Boga.
Natomiast jedną rzeczą jest Biblia, która jest dla mnie fundamentem, czymś ważnym, ale uważam, że przede wszystkim Pan Bóg kocha wszystkich ludzi. Próbowałam dowiedzieć się na temat w jaki sposób powstaje homoseksualizm i przyczyny mogą być bardzo różne. I uznałam, że nie można w ten sposób traktować ludzi, czy oceniać, z resztą z wiekiem człowiek staje się mniej kategoryczny. Ja staję się mniej kategoryczna. Może to wynika z tego, że staram się szukać odpowiedzi, rozwiązań.
Kiedyś byłam w ostrej "fazie" kościelnej, a byłam w takiej fazie dość długo. Ten etap rozpoczął się dawno temu po tym jak jeden gość wystawił mnie do wiatru, to był wyzwalacz. Ale wszystko tak naprawdę zmieniło się po wypadku, którego doświadczyłam- zapadłam w śpiączkę na pewien czas. To miało kolosalne znaczenie, dlaczego tak gorliwie oddałam się modlitwie. Ale zdecydowanie moje poglądy zradykalizowały się gdy zaczęłam być w kościele, we wspólnocie kościelnej, która była teoretycznie katolicka, a tak na prawdę okazała się z czasem być sektą, miała jej wszelkie znamiona. Nadal jest w strukturach kościoła. To miało bardzo duży wpływ na mój światopogląd, na moje funkcjonowanie.
Odeszłam stamtąd bardzo dawno temu… Za sprawą romansu z żonatym mężczyzną. Przydarzyło mi się coś, co przez całe moje dotychczasowe życie było absolutnie niedopuszczalne i ja w życiu sobie nie wyobrażałam, że mogę coś takiego popełnić. Złamałam jedną z naczelnych moralnych zasad, które mi wpajano. Nie chcę powiedzieć że to jest zła zasada. To był moment przełomowy w moim życiu.
Zauważyłam, że mimo moich pięknych zasad przydarzyło mi się coś, czego nie umiałam wytłumaczyć i nagle wszystkie zasady przestały być ważne. Bardzo zmagałam się z tym, że nie mogłam o tym nikomu powiedzieć. Pamiętam, że zanim mi się to przydarzyło, moja przyjaciółka wyznała mi, że jest lesbijką. Moja reakcja na to, a to było parę lat przed moją historią, była bardzo mocna. Zrugałam ją, powiedziałem, że jest zboczona i nie mogłam tego ogarnąć, zwłaszcza, że ona była osobą, która mnie wprowadziła do Kościoła. Kiedy mi się to przydarzyło uświadomiłam sobie, że ona pewnie przeżywała koszmar. Że nie mogła swobodnie dzielić się radością tego, że jest z kimś w związku. Przeżywać zupełnie swobodnie, okazywać to. Pomijam już zupełnie fakt, czy mi się to podoba, czy nie. Dopóki samemu nie pozna się, dotknie się inności, albo nas nie spotka trudna historia, to mamy tylko teorię. Z daleka widzi się rzeczy zupełnie inaczej.
Moja babcia od małego przekazywała nam wiarę, uczyła pacierza, śpiewała z nami różne piosenki, zabierała nas do kościoła. Moi rodzice nie byli jakoś szczególnie praktykującymi katolikami do czasu mojego wypadku, który wszystko odmienił. Trudno inaczej traktować to, że żyję niż w kategoriach cudu. Mój tata się wtedy nawrócił i kupił Biblię, pierwszą w swoim życiu. Jak tylko ją kupił, otworzył na chybił-trafił i pierwsze słowa, które wyczytał to były: “Ta choroba nie jest na śmierć, ale na chwałę Bożą” . Ja bardzo szybko doszłam do siebie po tym nawróceniu rodziców i w sumie po 10 miesiącach wyszłam o własnych nogach i wróciłam do szkoły, mimo, że mam tylko połowę mózgu sprawną. Mam mózg jak u 80 letniej kobiety, a mimo to funkcjonuję na dość wysokim poziomie. Atrofia korowo-podkorowa to się nazywa. Lekarze widząc zdjęcia mojego mózgu i to jak funkcjonuję, nie mogli uwierzyć, że są moje.
Moja pani psychiatra mówi, że owszem mózg jest plastyczny, ale nie do tego stopnia, żeby funkcjonować, po tak potężnym uszkodzeniu. Od dziecka chorowałam na astmę. W wieku 10 lat miałam pierwszą śmierć kliniczną, a w wieku 12 dostałam zapalenia płuc i się udusiłam. Byłam sześć tygodni nieprzytomna, sparaliżowana. Nastąpiła śmierć mózgu. Oczywiście zawsze znajdą się ludzie twierdzący, że to jest jakoś logicznie, medycznie wytłumaczalne, ale dla mnie to był cud. Najgorsze jest to, że trudno o wyrozumiałość wśród ludzi. Jak komuś urwie nogę to widać gołym okiem, ale u mnie nie widać , że żyję z takim poważnym deficytem. Czasami chciałabym więcej zrozumienia, bo szybciej się męczę, bo jestem wrażliwsza. Trudno mi z tym brakiem zrozumienia wśród ludzi.
Martyna, 43, psycholog, Warszawa