Zaangażowanie w działania oddolne nie jest w moim mieście duże. Najczęściej ludzie, którzy coś przeżyli, czegoś doświadczyli w życiu, mieszkali poza miastem i tu w którymś momencie życia wrócili, włączają się w akcje społeczne. Młodzi ludzie wyjeżdżają za granicę, albo do większych miast, bo nie widzą tutaj swojej przyszłości. A ja tu wróciłam. I chcę zmieniać moje otoczenie, otwierać ludzi na różnorodność.
Niektórzy mówią, że biorę za duży kaliber na siebie- tematy społeczne, polityczne, kontrowersyjne. Mówią mi, żeby brać się za tematy bezpieczniejsze i społecznie akceptowalne, np. pomoc osobom z niepełnosprawnościami, czy uczniom w szkole, a nie za tematy wywołujące dyskusje takie jak życie i funkcjonowanie mniejszości w Polsce. Sama zaczynam być już bardzo zmęczona… Gdy wchodzę na fb zaczynam mieć odruchy wymiotne, bo wszystko na moim wallu jest nacechowane negatywnie: ataki rasistowskie, przemoc na tle islamofobii czy homofobii, ohydne słowa polityków podsycających wciąż do walki. Obserwując to wszystko co się u nas dzieje doświadczam bezsilności i bezradności. Dlatego zaczynam szukać bezpieczniejszych tematów, bardziej pozytywnych, wzmacniających, bo sama już jestem zmęczona tym grzebaniem się w trudnych rzeczach. Poza tym na projekty, które realizuję trudno jest zdobyć fundusze. No i wciąż trzeba uważać na wizerunek, bo np. miasto może nam wymówić lokal albo w inny sposób utrudnić nam funkcjonowanie.
Ostatnio ten lęk jest znacznie większy, niż wcześniej. Boję się o swoją pracę, działalność, ale i po prostu - o przyszłość. Gdzie będę za rok, za pięć lat? Jestem postrzegana jako pewna siebie fajterka, ale czasem też brak mi sił. Ostatnio próbowałam wejść do szkół z tematem warsztatów antydyskryminacyjnych i nie spotkało się to z otwartością, choć uważam, że problem przemocy wśród młodzieży (i wiem to właśnie od młodzieży!), jest bardzo palący. Niestety często jestem osamotniona w tym, jak działam. Nie mogę liczyć na wsparcie instytucji publicznych, ponieważ np. włodarze mojego miasta, ba! kurator oświaty twierdzi, że: “U nas w szkołach nie ma problemu z dyskryminacją na jakimkolwiek tle”. Ponadto politycy twierdzą, że przemoc - szczególnie ta na tle homofobii - pojawia się dopiero wtedy, kiedy ludzie organizują Marsze Równości. Skoro ma takie podejście do tematu, to wiadomo, że niewiele się tutaj da zrobić. Z innej strony - nasz prezydent zaraz po tym jak odmówił zgody na Marsz Równości stwierdził, że zorganizuje w przyszłym roku festiwal równości. Mam nadzieję, że zostaniemy zaproszeni na to wydarzenie z tęczowymi flagami. Ale nie łudzę się na miłe przyjęcie.
W moim mieście mówi się o autorytecie Jana Pawła II, o zdrowej rodzinie, zdrowym społeczeństwie, patriotyzmie. Taki jest przekaz. Nie ma miejsca na dyskusję, co naprawdę te wartości dla różnych ludzi znaczą, co się pod nimi kryje. Ludzie boją się wychylić, bo mogą mieć z tego powodu problemy. Jak się nie wychylisz, to będzie ci się trochę lepiej żyło. Lepiej uważać w pracy, w szkole, na uczelni z własnymi poglądami. “Nie afiszuj się, bo komuś to będzie przeszkadzać”. To jest takie miasto, z którego raczej się wyjeżdża do miejsc gdzie oddycha się swobodniej i gdzie jest bardziej kolorowo, miasto pomiędzy dużymi ośrodkami. Ludzie często pytają mnie po co w ogóle tu wróciłam. No właśnie, po co? Mocno przykleiło mnie do mojego miasta poczucie misji dziejowej. No bo kto będzie tu działać na rzecz zmian, jeśli wszyscy wyjadą? No, ale różnie też jest z tym moim podejściem do zaangażowania społecznego. Tracę trochę energię. Lata lecą, nie samą misją człowiek przecież żyje. ZUS wyliczył mi emeryturę przy obecnych zarobkach na kwotę 145,16 pln. Zabawne, nie?
Jak myślę o tym, skąd mi się wzięła ta chęć walki z wiatrakami to z pewnością ważnym etapem dla mnie były studia w Krakowie, w którym tak wiele się działo i nadal się dzieje. Już w liceum byłam w klimatach punkowych i te ideały, którymi wtedy nasiąkłam zaczęły we mnie pracować. Wierzyłam, że trzeba działać już teraz, nie czekać, zmieniać świat, organizować się. Szukałam swoich miejsc i ludzi. Chodziłam do klubów, na koncerty, na spotkania dyskusyjne. W same studia może nie byłam wkręcona, ale w różne działania obywatelskie i w ruchy oddolne na maksa. Wiele się tam nauczyłam i po powrocie do rodzinnego miasta chciałam robić to dalej.
Czego bym potrzebowała, żeby się nie poddać? Wsparcia, szczególnie psychologicznego. Uczestniczyłam w Marszu Równości i tuż przed miałam taki spadek energii i wiary w sens wszystkiego co robię, że myślałam, że już nie dam rady. Nie jestem radykałem, ale niektórzy tak mnie widzą. W końcu żyję z kobietą w związku. Dla wielu już to jest radykalne. Naczytałam się mnóstwo hejterskich komentarzy, w tym tych z życzeniem nam wszystkim śmierci, z wyzwiskami i groźbami…i mimo to, próbowałam tym ludziom na spokojnie tłumaczyć własną perspektywę. W efekcie za dużo przyjęłam na siebie i zaczęłam tracić równowagę psychiczną. Jak choćby takie komentarze, że może coś w moim życiu poszło nie tak, że to nie społeczeństwo ma problem tylko ja sama. Że może jestem chora, zaburzona, zboczona. W chwili największej słabości zaczęłam nawet myśleć, że może oni wszyscy mają rację? Że może bycie osobą niehetero to problem natury psychologicznej? Totalnie mnie to wszystko rozchwiało, miałam ataki paniki i musiałam się na chwilę wycofać, bo zaczęło się to dla mnie robić bardzo niebezpieczne. Myślę jednak, że to co czułam nie jest wcale takie nietypowe. Brak wsparcia, chroniczne przemęczenie psychiczne i osamotnienie w działaniach to chyba typowe w środowisku aktywistów, którzy poruszają trudne tematy społeczne.
Czasem chciałabym usłyszeć, że to jest ważne społecznie. Że to nie tylko temat, który przyniesie zamęt i będzie robić nam wszystkim problemy, ale że to jest ważne. Za mało mam bodźców wspierających. Bardzo mi tego brakuje, żeby moi bliscy poklepali mnie czasem i doładowali energetycznie. Osamotnienie i niemoc są najgorsze. Takie poczucie, że wszędzie wokół są ściany od których ciągle musisz się odbijać. Negatywne bodźce odbierają satysfakcję a bycie w ciągłej gotowości do mierzenia się z trudnościami utrudnia też zobaczenie tego co już się udało, ilu osobom udało się pokazać, że bycie osobą z grupy mniejszościowej wcale nie musi być przerażające i złe.
Marzenia? Chciałabym móc utrzymać się z akcji, które organizuję i żeby to co robię zostało uznane za coś, na co warto i trzeba wydawać publiczne pieniądze. Żebym nie musiała co chwilę zastanawiać się, czy będę miała kasę za dwa miesiące na kolejne działania. Żebym mogła też poczuć się zaproszona do szkół na warsztaty, żeby ludzie się zgłaszali do pomocy. Żeby było więcej odważnych osób gotowych brać ciężar hejtu na siebie i żeby razem pracować nad przełamywaniem uprzedzeń. Żeby było więcej współdziałania między organizacjami i inspirowania się. Inspiracji strasznie mi brakuje. W Warszawie i Krakowie nie ma z tym problemu, ale u nas brakuje ludzi. Tu środowisko związane z tematyką antydyskryminacyjną dopiero powstaje. Tak, przydałaby się większa sieć kontaktów. Mimo wszystko muszę przyznać, że moja praca daje mi spełnienie, możliwość kreowania rzeczywistości, poczucie, że to co robię ma sens.
Ala 36, pedagożka, aktywistka, działaczka